wtorek, 19 lutego 2019

48. Potrzebuję jakiejś nadziei


Czerwiec…

- Kochanie, co to jest?
Jeremy wskazał palcem na stojące w kącie pudło, które stało w kącie od kilku dni.
- Zbieram ubranka dla… - urwała, kręcąc głową. – Nie wiem, czy się przydadzą, ale są prawie nowe, nie chcę ich wyrzucać.
- Nadal nie chce tu przyjechać?
- Nie - pokręciła głową, zaciskając usta w wąską linie. - Nie słucha mnie i mówi, że sobie poradzi, a ja chcę jej pomóc i mieć ją obok siebie. Boi się, że ją tu znajdzie.
Westchnął.
Julia znowu przeżywała wybory siostry i bardzo go to martwiło. Widział, że od miesiąca źle sypia, dzwoni do Hani codziennie, a przede wszystkim jest napięta jak struna, przez co ich córka była równie spięta, co mama.
- Ale wiesz, że nie przeżyjesz tego za nią? - Zwęziła oczy, jak rozsierdzona kotka i juz miała odpowiedzieć, jednak przerwał jej stanowczym tonem. - Hanna powinna być tutaj, z rodziną. Nie w Zakopanem. I przede wszystkim powinna odezwać się do Toma, bo przestaję wierzyć w to, że ją zdradził. Nie po tym, co widziałem, kiedy straciła pamięć. Ktoś kto jest skłonny do zdrady, nie walczy w ten sposób o ukochaną osobę.
- Po pierwsze, Hanna jest w Murzasichle. - poprawiła go.- A po drugie, co ja mam według Ciebie zrobić, o wielka wyrocznio? - zapytała z ironią w głosie.
- Wiesz dobrze, że nie potrafię tego wymówić - skrzywił się. - A co do twojej siostry. Należy sprowadzić ją tu, choćby siłą. A jak nie siłą to sposobem.
- Co masz na myśli?
Sięgnął po telefon, który leżał na parapecie, podłączony do ładowarki.
- Pora uwolnić Krakena.

^^^^^^^^^^

Stare, bezpieczne studio pod Berlinem, stało się jego nowym domem. Nie potrafił już dłużej wysiedzieć w Hamburgu, po tym jak zakończył się Idol, bo pomimo tego, że mieszkali tam krótko, to było w stu procentach ich miejsce. A bez Hanny czuł się tam nie na miejscu, obco.
Widział ją tam w każdym pomieszczeniu. W sypialni przewijały mu się przed oczami chwile, które razem spędzili – seks, zasypianie na łyżeczkę, kłótnie i rzucanie poduszkami, płacz i pocieszanie, gdy któreś budziło się z krzykiem, bo dręczył ich ten sam dobrze znany koszmar. W salonie widział ją w piżamie na kanapie, kiedy wylegiwała się beztrosko z książką i Scotty’m ułożonym wzdłuż jej ciała, bo przecież nie zajmowała dużo miejsca na wielkim narożniku. W łazience kiedy moczyła się w wannie, a on w tym czasie brał prysznic, bo nienawidził się wylegiwać. A później ze śmiechem wyciągał ją z wody i zanosił, zawiniętą w ręcznik, do sypialni. W kuchni, kiedy próbowała nie puścić mieszkania z dymem, sprawdzając coraz to nowsze przepisy kulinarne, pomstując przy tym na swój brak talentu i ciesząc się, kiedy coś jej się w końcu udało. Zawsze starała się przygotować coś, kiedy wracał do domu z castingów do programu – światło widoczne z okien na ostatnim piętrze było, jak światła latarni – przywoływało go do domu, dawało poczucie bezpieczeństwa.
Tych kilka miesięcy wspólnego mieszkania to za mało, by mówić o wieczności, jednak zbyt dużo, by móc tam wrócić i żyć, jakby nic się nie stało. Kupił je dla nich. „Ich” już nie było, więc nie miał po co tam wracać, a wyprowadzka z Hamburga okazała się łatwiejsza, niż myślał.
Studio stało się jego bezpiecznym schronieniem. Położone bliżej domu dawało mu możliwość ucieczki do mamy i Gordona, których teraz potrzebował bardziej niż kiedykolwiek. Przypominało o początkach zespołu, kiedy byli jeszcze dzieciakami, które chciały grać i śpiewać, nic innego wtedy dla nich nie istniało. Patrząc w ciemne kąty przypominał sobie każdą nutę i każde słowo, jakie zostały tu stworzone i nagrane. Te chwile, kiedy wykłócali się o brzmienie, tło, instrumenty… To były dobre czasy, proste. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, do czego zaprowadzi ich pierwsza płyta, żyli marzeniami.
Kiedy zakończył się program, nie miał pojęcia, co z sobą zrobić. Wcześniej pisał teksty, bo musiał z siebie wszystko wyrzucić, jednak problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział, co zrobić z zapisanymi kartkami. Były zbyt osobiste, żeby je sprzedać, a nie było zespołu…
Siedział właśnie na kanapie, która stała się jego łóżkiem i pił kawę, kiedy drzwi się otworzyły i zobaczył w nich Billa i Leę.
- A wy co tutaj robicie? – zapytał zaskoczony. – Nie byliście w Stanach?
Bill postawił torby z jakimiś pakunkami na stoliku, a Leah podeszła do niego, żeby się przywitać, więc wstał i uściskał ją mocno. Spojrzała na jego twarz i przejechała dłonią po potarganych włosach, wymykających się z gumki.
- Nowa fryzura? O wiele lepsza od tych cholernych warkoczyków. – stwierdziła. – Wreszcie wyglądasz jak człowiek.
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedział, próbując jakoś ułożyć niesforne kosmyki.
- Czułem, że coś kombinujesz – Bill podszedł do brata i poklepał na przywitanie po plecach. – Nie wiedziałem tylko, czy to dobrze czy źle, więc postanowiliśmy przyjechać.
Ponownie otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich Gustav.
- Co wy tu wszyscy robicie?
- Mamy pomysł z Billem – odpowiedział perkusista, witając się z przyjacielem – tylko nie wiem, czy ci będzie odpowiadał. Leah nadal się zastanawia.
- Ale nad czym? – zapytał Tom, coraz bardziej zdziwiony i spojrzał na dziewczynę.
- Bill zadzwonił do mnie i zapytał, czy nie zechciałabym zostać waszym nowym basistą. Jestem grafikiem komputerowym, ale się upierał.
- Przecież grasz na basie. – powiedział Tom, pamiętając opowieści Georga.
- Macie czas, żeby pomyśleć.
Bill zaczął rozpakowywać torby, w których było jedzenie na wynos i piwo, żeby uspokoić drżące ręce. Potwornie bał się tego, co tu zastanie. Kiedy miesiąc temu Bill odwiedził brata jeszcze w Hamburgu, wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy – pił, był nieumyty, mało jadł, spał tylko, kiedy przegiął z alkoholem i nie chciał nikogo widzieć.

Tom był nieogolony, a jego zwykle zaplecione w warkoczyki włosy były niedbale związane w kitkę. Trzymał się, dopóki trwał program. Ale od trzech tygodni kontakt z nim się urwał, pewnie rozładował mu się telefon. Dobrze, że poprosił mamę o opiekę nad Scotty'm, inaczej pies z głodu w końcu wgryzłby się w właściciela.
Bill podszedł do zwłok brata i potrząsnął nim mocno.
- Czego chcesz? - wybełkotał, nie otwierając oczu.
- Sprawdzam, czy żyjesz. Telefon ci się rozładował jakiś tydzień temu i mama zaczęła się martwić.
- Żyję. - wychrypiał Tom i powoli usiadł, chowając głowę między ramionami.
Bill rozejrzał się po nieogarniętym wnętrzu, przełknął to, co przyszło mu do głowy i na głos zapytał:
- Pomóc ci sprzątać?
- Nie, jest w porządku. Ogarnąłem to jakiś czas temu.
- Zjesz coś?
- Jadłem już.
- Kiedy?
Brak odpowiedzi to też odpowiedź, a Bill znając swojego brata wiedział, że posiłki Tom przyjmuje ostatnio głównie w płynie. I czasem, kiedy go już ściśnie, zamówi pizze. Domyślił się tego, po pustych opakowaniach na podłodze.
Obok kanapy leżała gitara akustyczna.
- Grałeś? - zerknął na stolik, gdzie zauważył masę rozpisanych melodii. - Co to?
- Chodziło mi po głowie takie coś... - podniósł przekrwione oczy na brata.
- Całkiem dużo takiego czegoś... - szepnął Bill i zauważył otwarty notes z zapisanymi tekstami. - Pisałeś? Dawno tego nie robiłeś.
- Myślałeś, że tylko pije?
- Przecież wiesz, że tak.
Tom parsknął i uśmiechnął się, co bardziej przypominało grymas bólu, niż radość.
- Musiałem coś zrobić z tym co we mnie siedzi. To wszystko... to mnie zabijało. Hanna zapadła się pod ziemię, nikt nic nie wie, zupełnie wyparowała, jakby istniała tylko w mojej wyobraźni. A przecież była realna. A teraz... - opuścił bezradnie ręce i zapatrzył się w widok za oknem. - Potrzebuję znaku, że coś się zmieni, potrzebuję powodu, żeby iść dalej. Potrzebuję jakiejś nadziei.

Teraz patrzył na innego Toma. Może nie był to jego pogodny starszy brat, ale cienie pod oczami zniknęły, a zamiast piwa trzymał kubek z kawą.
- Dana z tobą nie przyjechała? – zapytał jego bliźniak, podchodząc do stolika z jedzeniem.
- Przygotowuje się do jakiegoś koncertu, nie pamiętam tych nowych zespołów. Powiedziała, że potrzebuje spokoju. Z resztą i tak praktycznie nie ma jej w mieszkaniu, bo pracuje.
- Wreszcie znalazłeś kogoś równie zapracowanego, jak ty.
- Tak, masz rację. – pokiwał głową i podał bratu sztućce. – Idziemy jeść, padam z głodu.

^^^^^^^^^^

Adam obudził się na swojej pryczy w tourbusie i usiadł, przeczesując dłonią potargane włosy. Spał wyjątkowo niespokojnie, budził go najmniejszy szmer dobiegający z różnych zakątków pojazdu. Nie wiedział gdzie jest, ani ile im jeszcze zostało drogi do Polski, przestał się nad tym zastanawiać. Zdając sobie sprawę, że sen jednak nie przyjdzie, wstał i  ruszył do prowizorycznej kuchni, którą dzielił z członkami zespołu Queen. Nalewając sobie wody, rozmyślał o tym, co przed snem powiedział mu przez telefon Jeremy.
„Hanna jest w Polsce, w górach… tylko ty możesz ją ściągnąć do domu… Nikt nie ma na nią takiego wpływu jak ty. Jesteś bliżej, podam Ci adres. Proszę.”
Doskonale wiedział, co znaczą te słowa. Umiał czytać między wierszami. Domyślał się, że Julia wychodzi ze skóry, żeby jej młodsza siostra poszła po rozum do głowy i wróciła do Stanów, gdzie jej miejsce, blisko rodziny.
Cały problem polegał na tym, że nie rozumiał postępowania Hani. Nie tym razem. Zadawał sobie coraz więcej pytań, na które nie znajdował odpowiedzi. Dlaczego uciekła? Dlaczego zatarła wszystkie ślady? Co jej do jasnej cholery odwaliło?!
- Nie możesz spać? – cichy głos z kąta sprawił, że poderwał się i rozlał wodę z dzbanka. Odwrócił się i na ławie przy stoliku kuchennym siedział Brian z kubkiem jakiegoś parującego płynu, zapewne herbaty.
- Przyjaciele spędzają mi sen z powiek. – przyznał, dosiadając się do stolika. – Opowiadałem ci o Hannie. Tej, która zapadła się pod ziemię trzy miesiące temu, a nasza mała paczka się rozpadła.
- Pamiętam. Wisiałeś wtedy na telefonie w przerwach naszych prób. Co z nią?
- Jej szwagier sprzedał mi miejsce jej pobytu. Jest w Polsce, w górach. Podał mi dokładny adres. Razem z jej siostrą mają nadzieję, że sprowadzę ją do Stanów.
- Zrobisz to? Wiesz dobrze, że mamy niewiele czasu w Polsce.
- Wiem. Ale chcę ją znaleźć, gdziekolwiek jest. Chcę ją zobaczyć. Zapytać, dlaczego uciekła.  – przejechał dłonią po twarzy. – To nie w jej stylu. W całej tej dziwnej sytuacji brakuje mi puzzli.
- W Oświęcimiu będziemy rano. Mamy z Rogerem w planach odwiedzić były obóz koncentracyjny. Zajmie nam to trochę czasu. Możesz się wymknąć i pojechać do niej. Sprawdzałeś trasę?
- Tak, w jedną stronę to ponad dwie godziny drogi autem. Jeśli wyruszę zaraz po przyjeździe, jest szansa, że wrócę przed rozpoczęciem festiwalu. Nie będziecie mieć nic przeciwko?
Brian zamyślił się, patrząc na drogę przed sobą.
- Możesz mieć niepowtarzalną okazję odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu twoich przyjaciół i być może im pomóc. To cenny dar. Ja na twoim miejscu na pewno bym pojechał. Nawet jeśli jej nie sprowadzisz, będziesz mógł powiedzieć, że próbowałeś.
- A jak wyjaśnicie moją nieobecność?
- Jesteśmy starzy, mogliśmy zapomnieć zabrać Cię z Zurychu. – mężczyzna zaśmiał się z własnego żartu, jednak spojrzał na Adama, bo dostrzegł cień na jego twarzy. – Boisz się tam jechać sam?
Długo nic nie mówił, bawiąc się prawie pustą szklanką. Oczywiście, że się bał – sam nie wiedział, dlaczego znowu chce się pakować w nieswoje problemy. Zawsze starał się być obok niej, ale tylko kiedy tego chciała, nawet nie musiał o to pytać, zawsze wpuszczała go do swojego świata. Ale co miałby zrobić teraz? Ruda wyraźnie postawiła granicę, a on pierwszy raz nie wiedział, że chce ją przekraczać, bo nie czuł się mile widziany.
- Boję się jak cholera – przyznał w końcu. – Od kiedy ją poznałem, była dla mnie jak młodsza siostra. Z resztą obie z Julią były dla mnie jak siostry. Problem polega na tym, że jeżeli Hanna postawiła barykadę i jej szwagier musiał do mnie zadzwonić, żebym ją sprowadził, znaczy to, że jestem niechcianym gościem. Zwykle dopuszczała mnie do siebie, nawet nie musiałem pytać, po prostu wchodziłem.
Brian pokiwał tylko głową, wstał i ruszył w stronę sypialni. Kiedy Adam już myślał, że zostawi go bez odpowiedzi, ten odwrócił się i powiedział:
- To teraz nie pozostaje ci nic innego, jak zrobić to samo. Rozwal barykadę, zwykle całkiem nieźle ci to wychodzi.

********

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz