czwartek, 30 stycznia 2020

49. "Wracaj do domu, moja panno?!"

            Wiedział już, że droga do miejsca w którym przebywa Hanna nie znajdzie się w pierwszej dziesiątce jego ulubionych tras. Dawno już nie widział tylu robót drogowych na jednym odcinku. Trasa, która miała zająć dwie godziny, zajęła trzy i już miał zawrócić, kiedy przypomniał sobie, po co to tak właściwie robi, chociaż zaczął żałować, że w ogóle przyszło mu do głowy, żeby pomóc Julii dobrać się do swojej siostry. Była niedziela, słoneczny czerwcowy dzień i wszyscy gnali w góry. A nad nim zawisł zawalony koncert, bo stanął w pieprzonym korku.
            Wziął głęboki wdech, po czym ze świstem wypuścił powietrze i zwrócił się do kierowcy:
            - Ten korek to coś normalnego?
            - O, jak najbardziej - odparł kierowca, na oko czterdziestoletni. - Ale dzisiaj rusza się trochę szybciej. Słońce świeci, to i ludzie mniej się denerwują.
            Pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, jak ma skomentować ten przesuwający się tempie lodowca tłum.
            Zapatrzył się w widok za oknem i dotarło do niego, że kompletnie nie ma pojęcia, co ma powiedzieć Hani, jak już ją zobaczy. "Wracaj do domu, moja panno?!" Parsknął na samą myśl o tych słowach, brzmiących jakby zostały wyjęte żywcem z powieści Jane Austen.
            - No - z rozmyślań wyrwał go radosny głos kierowcy – jesteśmy już blisko ostatnich wykopów, więc teraz pójdzie jak po maśle.
            - To wspaniale, naprawdę. - odpowiedział i wrócił do podziwiania widoków za oknem.
A ten był nad wyraz piękny. Widok wysokich gór, od dołu obrośniętych zielonymi lasami, a na szczycie pokrytych czapą śniegu sprawiał, że czuło się respekt do matki natury.
I wtedy dotarło do niego, jak powinien rozegrać tą rozmowę.

^^^^^^^^^^

            Leah czuła, że już więcej dzisiaj nie zagra. Gustav wrócił do żony, Bill odsypiał zmianę czasu w jednym z małych pokoi a ona i Tom siedzieli od kilku godzin w studiu, próbując nagrać coś sensownego.
            - Mówiłam, że nie potrafię. Nie jestem w tym dobra, nie tak jak Georg...
            Tom odstawił gitarę i podszedł do niej. Chwycił za ramiona i powiedział:
            - Hej, graj po swojemu. Wiem, że to dla Ciebie coś nowego i dziwnego, ale... spróbuj. Jeśli nic z tego nie wyjdzie zamkniemy to w cholerę, rzucimy zapałkę a popiół rozsypiemy po polach, słowo.
            - Nie szastaj tak słowem, bo wezmę to sobie do serca, Tom. – uśmiechnęła się i podeszła do stolika gdzie stały ich kubki z kawą. Chciała upić łyk, ale ta już ostygła. Przecież nienawidziła zimnej kawy.
            - Zrobimy przerwę? - zapytała. - Potrzebuje ciepłej kawy. Chcesz też?
            - Nie, ta jest okej, dzięki - odpowiedział tylko i zajął się poprawianiem zapisu utworu. - To jest rzeczywiście do bani... - marudził pod nosem, poprawiając swoje własne zapiski. Doleciał do niego zapach świeżo parzonej kawy i poddał się – chwycił swój kubek i ruszył do kuchni.
            - Taka jak zwykle, czy mocniejsza?
            - Mocniejsza, koniecznie.
            W oddali studia usłyszeli dźwięk telefonu, głośny jęk i po kilku minutach w korytarzu pojawił się Bill, wolnym krokiem sunący w ich stronę.
            - Mam niespodziankę - rzucił zaspanym głosem, walcząc z ciężkimi od snu powiekami. - Zgadnijcie jaką.
          - Zostaniesz ojcem - powiedziała niewiele myśląc Leah.
          - Nie - odpowiedział niemrawo Bill.
          - Zostaniesz matką? - parsknął Tom.
          - Chryste Panie, co z wami?! - oburzył się, co sprawiło, że się obudził do końca.
          - Sam kazałeś zgadywać - Leah ruszyła do ekspresu, żeby zrobić zrobić bliźniakom kawę. Dla Billa podwójną.
          - Ee, dobra. - machnął ręką i przeszedł do rzeczy. - Dostałem wiadomość, że jedno ze studiów do których pisałem jest już dostępne i możemy je zająć za trzy tygodnie. Co więcej, możemy je kupić za psie grosze.
          - Czekaj no - Tom odstawił kubek z kawą i spojrzał na brata zaskoczonym wzrokiem. - Gdzie to studio? Przecież mamy studio.
          - Pamiętasz, jak przed ślubem Julii rozmawialiśmy o tym, żeby na dobre przenieść się do Stanów? Dzwoniłem wtedy w kilka miejsc. - usiadł okrakiem na krześle i oparł brodę o oparcie. - Później niestety nasza sytuacja się zmieniła, dlatego porzuciłem ten pomysł. Ale miesiąc temu znowu uruchomiłem kontakty i oto mam dla nas nowe miejsce do pracy.
          Tom upił łyk kawy i zamyślił się, zgniatając w lewej dłoni piłeczkę, którą dostał podczas rehabilitacji, by relaksować ścięgna przy długiej grze na gitarze. Starał się myśleć jak jego bliźniak, co było trudne, zważywszy na to, że myśli Billa dość często stawały się zbyt chaotyczne.
          - W Berlinie nie macie życia - odezwała się Leah, siadając przy stole.
          - "My" - poprawił ją Tom. -  Od teraz to "My" nie mamy życia. Masz rację. Ale trzeba porozmawiać z Gustavem. Nic o zespole bez niego.
          - Wysłałem do niego wiadomość, ogarniemy to, jak przyjedzie.
          - Nie powiedziałeś nam gdzie to studio.
          - W Nowym Jorku.
          Lee zatkało.
          - Ot tak mamy się spakować i przeprowadzić do Stanów?
          - Tylko na czas pracy w studiu. Później i tak będziemy w trasie.
          - Co na to Dana?
          - Tryska szczęściem, mimo, że sama ostatnio ma sporo wyjazdów. Ale - przeczesał dłonią swoje, od  niedawna, blond włosy - jestem ciekaw, co wy o tym myślicie.
          Pierwszy, bez wahania odezwał się Tom.
          - Lubię to studio, ale poza nim nic mnie tu nie trzyma. To tyle jeśli chodzi o Berlin i Niemcy. Nie wiem tylko, jak uda Ci się namówić naszą mamę, żeby wyjechała z nami, Gordon nie porzuci szkoły. Leah?
          - Moja mama nie zostawi swojego antykwariatu, za długo wszystko budowała. Ale mnie, poza nią tez tu nic nie trzyma. Poza tym mama jest juz przyzwyczajona do moich długich wyjazdów, dlatego myślę że dałaby rade wytrzymać i to.
          Bill sięgnął po swój pikający telefon i odczytał wiadomość.
          - Gustav dzisiaj nie przyjedzie, ale on i Veronika są na tak.
          Leah i Tom spojrzeli na siebie, później na wokalistę.
          - No to za miesiąc lecimy do Stanów. Bomba.


^^^^^^^^^^^^

          Helena Wojtyniak wiedziała, że jej domek wypoczynkowy jest zbudowany w dobrym, spokojnym miejscu. Wiedziała też, że nie jest on zbyt duży, nie na tyle, by pomieścić kilkunastu grup wycieczkowych. Ale kilka małych rodzin jak najbardziej znajdą u niej miejsce. Albo jedna osoba, która chce się ukryć.
          Znała to małe rude stworzenie, od kiedy jej rodzice przywieźli ją ledwo chodzącą, i prosili o opiekę, gdy oni szli zjeżdżać na nartach ze starszą córką. Oczywiście godziła się zawsze, a gdy to małe rude podrosło, samo nauczyło się jeździć i juz nie chciało z nią zostać. Ale nadal czasem wyrwało jej się słowo "babciu", bo tak pani Helena kazała się jej nazywać. Sama miała wtedy dwóch wnuków  (teraz już dorosłych, i jeszcze kilku innych, bo przecież rodzina się powiększała z każdym rokiem), wiec "wnuczka" była dla niej miłą odmianą.
          Lata mijały, a ona z młodej babci (dostała prezent od dzieci w wieku zaledwie 38 lat) stała się panią w pewnym wieku, co jednak w żaden sposób nie ugasiło jej żywiołowego temperamentu. Szczyciła sie wręcz, że mimo to, potrafiła się zachować w każdej sytuacji.
          Aż tu pewnej marcowej nocy do jej drzwi wejściowych ktoś się dobijał. Zeszła, otworzyła, wpuściła do środka zmarzniętą Hanię i wysłuchała uważnie, pojąc przy tym gorącą herbatą i karmiąc chlebem z masłem i serem. Poprosiła o numer do Julii, Hania podała go grzecznie a później położyła się w pokoiku na parterze. A Helena zadzwoniła do Julii, żeby się nie martwiła, bo jej siostra jest bezpieczna.
          I tak to wygląda od trzech miesięcy. Hania odpoczywa, pomaga jak umie, upiera się, żeby płacić za pokój i nie ma pojęcia, co z sobą zrobić. A kochana pani Helena nie ma pojęcia, jak z nią rozmawiać.
          Pukanie do drzwi od kuchni wybiło ją z rytmu.
          - Niech będzie pochwalony. - odezwał się mężczyzna i zobaczyła, że za nim stoi drugi, jakiś taki nerwowy, bo przestawał z nogi na nogę i rozglądał się dookoła.
         - Na wieki wieków, co Was sprowadza?
          - Jestem tłumaczem tego pana za mną, on ni w ząb po polsku. Przyjechał na prośbę przyjaciółki, Julii Szot, żeby porozmawiać z jej siostrą Hanną. Ma mało czasu, bo to gwiazdor i ma wieczorem koncert w Oświęcimiu, wiec rozumie pani, że mu śpieszno.
          "Boże, nareszcie", pomyślała z radością, wiedząc doskonale, że Julia nie mogła zostawić siostry samej na dłużej, ale miała małe dziecko w domu i raczej nie było szans na to, że przyjedzie osobiście. Przysłała posłańca.
          - Hello - rzucił "gwiazdor" i uśmiechnął się szeroko kiedy na niego spojrzała.
          - Hello - powiedziała z uśmiechem po czym zwróciła się do tłumacza: - Pójdę po nią.
          Stali w ciszy długą chwilę, rozglądając się dookoła. Do ich uszu zaczęły docierać głosy i kroki, zbliżające się do kuchni.
           W drzwiach stanęła Hania i wielkimi oczami patrzyła na mężczyznę stojącego z tyłu.
          - Adam? - wyszeptała, niedowierzając.
          - Hanna, kochanie - minął kierowcę, podszedł do niej i wziął ja w ramiona a ona już bez słowa wtuliła się w niego. Odsunął się od niej i przyjrzał uważnie po czym dodał: - Mamy sobie sporo do wyjaśnienia.
          - Tak, mamy.
          Wyszli z kuchni i ruszyli na górę, a pani Helena zapytała kierowcy:
          - Kawy? To im chyba trochę zajmie.

          - Skoro już Cię znalazłem, może mi łaskawie wytłumaczysz, co Ci odbiło, żeby uciec?
          Krążył po małym pokoju od ściany do łóżka, zerkając na dziewczynę złym wzrokiem, a przynajmniej taką miał nadzieję.
          - Adam, musiałam. - siedziała skulona na łóżku i wpatrywała się w swoje dłonie. - Ja i Tom...
          - Mnie nie interesuje, co między Wami zaszło! - krzyknął, aż podskoczyła. Poczuł wyrzuty sumienia i wziął głęboki oddech - To nie jest moja sprawa i powiesz mi o tym później. Ważne jest to, czy chociaż PRZEZ chwile pomyślałaś o mnie i o tym, jak ja będę się czuł? Ok kiedy się znamy, zawsze do mnie przybiegałaś z każdym problemem, byłem przy tobie zawsze, choćby na telefon. A teraz co? Poczułem się jak dziecko z rozbitej rodziny. Nawet głupiego maila nie wysł....
          - Jestem w ciąży, do ciężkiej cholery! - przebiła się w końcu przez jego słowotok.
          - Co? - usiadł ciężko na łóżku obok niej, a ona wstała i zdjęła z siebie luźny t-shirt ze Scooby-doo i stanęła przed nim w spodenkach i staniku. Kiedy położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu przełknął ślinę i zapytał: - Który to miesiąc?
          - Czwarty. - usiadła obok niego i wciągnęła na siebie koszulkę. - Posłuchaj Adam... dowiedziałam się dużo wcześniej niż wtedy i szczerze mówiąc nie miałam nadziei, że uda mi się utrzymać... ale mimo to pojechałam do Hanoweru, chciałam osobiście powiedzieć Tomowi o ciąży. A później, kiedy zobaczyłam w jego łóżku tą latawicę zadziałał jakiś instynkt. Poczułam, że muszę się ukryć, odciąć od wszystkich i całego tego cyrku, wtedy nic się nie stanie. Krótko po przyjeździe tutaj poszłam do ginekologa, ale nie nastawiałam się na dobre nowiny. Jednak lekarz dał mi nadzieje, mówiąc, że wszystko z nimi w porządku.
          - Jest ich dwoje? - myślał, że się przesłyszał.
          - Tak. To ciąża bliźniacza. - pierwszy raz od przyjazdu zobaczył, jak twarz Hani rozpromienia się w uśmiechu. - Nie wiem jeszcze, czy to chłopcy czy dziewczynki, ale to nie jest istotne. Ważne jest dla mnie to, że są i musze ich chronić.
          Bez słowa uścisnął ją mocno, uważając na brzuch.
          - I Julia o wszystkim wie? To po to mnie tu wysłała?
          - Znając moją siostrę, chce mnie ściągnąć do domu, żeby mieć mnie pod kloszem. Ja wiem, że Julia chce jak najlepiej, ale to jest ich dom, nie mój.
          - Przecież to wasze wspólne mieszkanie, nie rozumiem.
          Wstała i tym razem to ona zaczęła chodzić po pokoju. Czuła narastający niepokój z zaistniałej sytuacji i ani trochę jej się to nie podobało. Miała unikać stresu i całego bałaganu od którego uciekła, a jednak bałagan odnalazł do niej drogę.
          - Nie chce być piątym kołem u wozu. Tutaj mi dobrze.
          Wreszcie dotarło do niego, co miała na myśli - dom to nie budynek, to ludzie.
          - Możesz jechać do mnie. Do moich rodziców. W  Santa Monica jest całkiem spokojnie, ciepło, są świetne szpitale i oddziały położnicze. Co o tym myślisz?
          - Chciałabym wrócić do domu, Adam. - usiadła obok niego i oparła czoło o jego ramię, na co otoczył ją ramieniem. Schowana w jego koszulkę wyszeptała cicho: - Tylko juz nie wiem, gdzie ten dom jest.
          I w tej właśnie chwili go oświeciło.
          - Hanna, którą znałem, pamiętała gdzie jest jej dom i zawsze tam wracała. Nigdy nie uciekała od niego. Wiesz może co się z nią stało? - spojrzała na niego zdziwiona i trochę przestraszona. - Nie wracaj do Julii. Jedź z nami w dalszą trasę. Po Oświęcimiu jedziemy jeszcze do Rumunii, Bułgarii i do Włoch. Później wracamy do Stanów. Jedź z nami, posłuchasz dobrej muzyki, zobaczysz jak śpiewam nieswoje utwory, a przede wszystkim zastanowisz się, co robić dalej. Będziemy o Ciebie dbać.
          - Adam, to chyba nie jest najlepszy pomysł.
          - Myślę, że jest, kochanie. – uśmiechnął się na samą myśl. – Pojedziesz z nami, a jeśli Ci się nie spodoba, osobiście odstawię cię, gdziekolwiek zechcesz, bez względu na protesty Julii. – przyłożył dłoń do jej policzka. – Chcę z tobą spędzić trochę czasu, mimo, że jazda w tourbusie nie jest spełnieniem marzeń o komfortowej podróży.
          Westchnęła cicho, myśląc co robić. W końcu wstała, zerknęła na zegarek i powiedziała:
          - Daj mi dwadzieścia minut.

**********

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz