piątek, 23 stycznia 2015

44. Pora zacząć żyć.



Prawda jest bolesna... W głębi serca nikt nie chce jej usłyszeć, szczególnie, kiedy uderza blisko serca. Czasami mówimy prawdę, bo prawda jest wszystkim, co musimy dać. Czasami mówimy prawdę, bo potrzebujemy powiedzieć to na głos, by usłyszeć ją sami dla siebie. I czasami mówimy prawdę, bo po prostu nie możemy sobie pomóc. A czasami... mówimy ją, ponieważ... jesteśmy innym winni przynajmniej tyle...


Bill siedział w sali pooperacyjnej, patrząc na Toma, który powoli budził się po operacji, jednak nie otworzył jeszcze oczu. Lewa ręka, od ramienia po bark pokryta była bandażami, z prawej wystawał wenflon, do którego podłączona była kroplówka z lekiem przeciwbólowym. Lekarz powiedział, że to konieczne, gdyż ból po wybudzeniu będzie nie do zniesienia.
Przez okno wpadały promienie porannego słońca, a on był w stanie myśleć tylko o tym, że wszystko, co było dla niego całym światem: zespół, przyjaźnie, legło w gruzach, przez wariatkę, która po wszystkim strzeliła sobie w głowę. Najgorsze było to, że jej ojciec, zawiadomiony o całym zdarzeniu przyjechał zobaczyć ciało Andrei, po czym domagał się wyjaśnień, co do całego zdarzenia. Miał pretensje do wszystkich, bo zabrali mu jego ukochaną córeczkę. Nikt nie miał odwagi się odezwać, jedynie Jost wyprowadził go na korytarz, żeby oszczędzić Lei i Hani bólu, jaki zadawał im swoimi słowami. Bo dla nich jego córka była nikim innym, tylko morderczynią.
- Bill? – z rozmyślań wyrwał go głos brata.
- Witaj wśród żywych – obdarzył go słabym uśmiechem.
- Co oni mi zrobili? – Tom próbował podnieść głowę, żeby obejrzeć, co się z nim działo.
- Operowali cię, prawie siedem godzin, a teraz jesteś podłączony do kroplówki z lekiem przeciwbólowym.
- Gdzie Hanna? Nic jej nie jest?
- Poza tym, że nieźle się poturbowała, jak ją odepchnąłeś na chodnik, to wszystko w porządku.
- A Andrea?
- Nie żyje. Byłeś tak ogłupiony bólem, że nie widziałeś, jak strzeliła sobie w skroń. Policjant stwierdził zgon na miejscu. Nie udało jej się trafić Hanny.
Tom skrzywił się, próbując poruszyć, jednak Bill zauważył, że jego brat nad czymś się zastanawia.
- Ktoś jeszcze dostał? – zapytał w końcu.
- Georg.
- Co z nim? Też go operowali?
Czarny milczał, starając się zignorować świdrujące spojrzenie brata.
- Bill, co z Georgiem?
- W czasie operacji dostał krwotoku, lekarze nie mogli go zatamować. Zmarł na stole.
Starszy zamknął oczy, trawiąc słowa brata. Nie mógł, ani też nie chciał uwierzyć w to, co usłyszał. Byli zespołem, od tylu lat trzymali razem, bo kiedy zaczął się cały cyrk wokół Tokio Hotel, tylko siebie nawzajem byli w stu procentach pewni. A teraz? Cały ich bezpieczny świat legł w gruzach. Prawda była zbyt bolesna, jednak wiedział, że dla Billa śmierć Georga była tak samo potworna, jak dla niego.
- Co lekarze mówili o mojej ranie? – odezwał się, zmieniając temat.
- Może lepiej, żeby lekarz ci o tym powiedział? – zapytał Bill, jednak gdy spojrzał na stanowczą minę brata westchnął i powiedział: - Najpierw musieli zatamować krwawienie, a kiedy im się to udało zabrali się za sploty ramienne, w które trafiła jedna z kul. Druga przeszła na wylot przez ramię. Jednak sprawa wygląda tak, że twoja ręka może nie być do końca sprawna. Więcej na ten temat powie ci lekarz.
Za dużo informacji na raz, pomyślał Tom, przykładając sobie zdrową rękę do czoła. W duchu dziękował za lek przeciwbólowy w kroplówce, inaczej ból głowy rozsadziłby mu czaszkę.
- Nie powiedziałeś, gdzie jest Hanna.
- Czeka na korytarzu z Leą, musiały się przebrać, bo obie miały zakrwawione sukienki.
- Dlaczego nie przyszła?
- Postanowiła dać mi pierwszeństwo – Bill uśmiechnął się blado. – Poza tym nie chciała zostawić Lei samej. A tak przy okazji, mama i Gordon niedługo powinni pojawić się w Stanach.
- Zadzwoniłeś do niej?!
- Nie denerwuj się, bo szwy puszczą – Bill zaczął uspokajać brata. – Zadzwoniłem, jak już wiedziałem, że przeżyjesz.
- No teraz, to mi na pewno się polepszyło. – Machnął zdrową ręką.
- Doskonale wiesz, że zrobiłbyś to samo i nie kłam, jesteś moim bliźniakiem i wiem, kiedy kłamiesz. – Bill pogroził Tomowi palcem.
- Dzień dobry – do pokoju wszedł lekarz i spojrzał uważnie na braci. – Widzę, że pacjent już się obudził. Nazywam się Northon i jestem neurochirurgiem. To ja składałem pana sploty nerwowe, mówiąc potocznie.
- Czy to prawda, że moja ręka może nie być do końca sprawna?
- A to zaraz sprawdzimy, panie Kaulitz. – lekarz podszedł do łóżka Toma i chwycił delikatnie jego dłoń, nie podnosząc jej z kołdry. – Proszę spróbować ścisnąć moją rękę, czuje pan ją, prawda?
- Tak – Tom zacisnął zęby, jednak udało mu się tylko poruszyć palcami.
- Niczego innego się nie spodziewałem – lekarz uśmiechnął się pokrzepiająco do Toma. – Minęły dopiero dwie godziny od operacji, dlatego proszę się nie załamywać, będziemy powtarzać to ćwiczenie co jakiś czas. A jak się pan w ogóle czuje?
- Jak po postrzale – odpowiedział zgodnie z prawdą Tom. – Długo tu będę leżał?
Northon spojrzał na niego znad karty, którą wypełniał i powiedział:
- Na tej sali już niedługo. Po obchodzie zostanie pan przewieziony do sali ogólnej.
- A kiedy w ogóle opuszczę szpital?
- Umówmy się tak – lekarz odwiesił kartę na łóżko i spojrzał poważnie na chłopaka: - Jeśli jutro o tej porze będzie mógł pan ścisnąć moją dłoń, zostanie pan tu jeszcze dwa dni. No i oczywiście obowiązkowa kontrola tydzień po wyjściu, plus zdjęcie szwów. Tylko ostrzegam, proszę nie forsować tej ręki i nadmiernie nie ćwiczyć, bo może pan tylko zepsuć to, co tak dokładnie starałem się naprawić. Sploty nerwowe to delikatny mechanizm i on sam wie, kiedy jest w porządku, więc proszę moje słowa traktować poważnie.
- Dziękuję, panie doktorze.
- Jeszcze tu wrócę, niedługo obchód, a do pana szykuje się długa kolejka.
Lekarz wyszedł, a po chwili w drzwiach stanął Jost, blady i zmęczony, z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Jeśli zapytasz mnie, jak się czuję, jak Boga kocham, uduszę cię kablem od tej kroplówki – ostrzegł Tom, zanim David w ogóle zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Wyglądasz kwitnąco, więc pominę to pytanie – odpowiedział manager, po czym zwrócił się do Billa: - W sali może przebywać jedna osoba.
- Przyjdę później – Czarny klepnął brata w zdrowe ramię po czym zniknął za drzwiami.


^^^^^^^^

- Jesteś pewna swojej decyzji?
- A czy ty byś była? – odpowiedziała, patrząc jej w oczy.
- Nie… nie wiem… - speszona odwróciła wzrok. – A co zamierzasz robić, w takim razie?
- Chyba zacznę żyć, ale tak naprawdę, tak jak powinnam zrobić już dawno. Zbyt wiele straciłam, myśląc, że życie kręci się wokół jednej rzeczy. A życie jest zbyt cenne… - urwała, patrząc przez okno na rozświetlone słońcem miasto. – Tak. Pora zacząć żyć.

^^^^^^^^

1,5 tygodnia później…

Ciemne okulary na nosie Lei dawały jej poczucie, że jest sama, mimo, że w kaplicy było mnóstwo ludzi. Uciekłaby stamtąd, gdyby nie fakt, że jak tylko ksiądz odprawi nabożeństwo, wszyscy wyjdą, a mężczyźni z firmy pogrzebowej wyniosą trumnę z ciałem Georga i zaniosą do miejsca, gdzie spocznie na zawsze.
Spojrzała na wszystkich, Julia i Jeremy stali przy wyjściu, reszta zespołu blisko niej, z drugiej strony stał jej ojciec, Adam Lambert, Hanna i Dana. Każdy z nich, podobnie jak ona sama trzymał w dłoni białą różę, którą mieli zamiar rzucić zamiast garści piasku na wieko trumny.
Naprzeciwko niej stali rodzice Georga. Wiedziała, że są po rozwodzie, jednak dziś podtrzymywali się wzajemnie, z bólem widocznym na twarzy. Dalej, jak mogła się tylko domyślać, stali znajomi i rodzina.
Ksiądz zakończył część nabożeństwa w kaplicy, zobaczyła, jak trumna zostaje wyniesiona i poczuła, jak po policzkach zaczynają płynąć jej łzy. Zdziwiło ją to, bo myślała, że przez ostatni tydzień zdołała wylać z siebie cały żal i ból, jednak się myliła. Ze zwieszoną głową ruszyła trzymając Davida pod ramię, czując, że bez tego nie zrobi już ani jednego kroku. Później wszystko działo się jak w przyspieszonym tempie: Ksiądz rzucił garść ziemi na trumnę, która po chwili zaczęła znikać, spuszczana po linach do głębokiego dołu.
Otoczyli ją przyjaciele i razem z nimi rzuciła różę na wieko trumny. Stali tak w ciszy, kiedy usłyszeli głos:
- Dziękuję, że przy nim byliście – to była pani Listing. Każdego z nich objęła, jednak Leah zaczęła się odsuwać, żeby tylko uniknąć jej wzroku, jednak kobieta podeszła do niej i chwyciła w mocny uścisk. – Ty jesteś Leah, prawda?
- Tak.
- Przykro mi, że Georg nie zdążył nam cię przedstawić, naprawdę bardzo mi przykro.
- Mnie również – odpowiedziała zgodnie z prawdą, przełykając gulę, która rosła jej w gardle.
- Naprawdę cieszę się, że miał was wszystkich przy sobie… - dodała na odchodne pani Listing, po czym odwróciła się i ruszyła powoli w stronę parkingu.
David objął ją mocno ramieniem i zapytał:
- Chcesz jechać do domu?
- Pojadę z chłopakami do mieszkania, nie chcę być teraz sama.
- Ale jak coś to…
- Będę dzwonić, tato, wiem. – cmoknęła go w policzek i podeszła do Gustava, który objął ją ramieniem bez słowa.
Jost spojrzał jeszcze raz na swoich podopiecznych i odwrócił się, ruszając do samochodu.
Stali tak jeszcze kilka chwil w ciszy. Julia trzymała mocno Jeremy’ego za rękę, jednak nie wyglądała na słabą. Hania, martwiła się o stan siostry, ale nic nie było w stanie powstrzymać jej przed przylotem do Niemiec, a nikt przy zdrowych zmysłach nie zabroniłby jej tego.
- Jedziemy do mieszkania? – odezwał się Bill, który nie mógł już znieść tej ogarniającej go ciszy.
- Jasne, chodźmy – odpowiedział mu Tom, patrząc na wszystkich. Poprawił temblak i chwycił dłoń Hanny, która ścisnęła mocniej jego palce i wszyscy ruszyli na parking. – Bill, jedziemy z tobą.
- Ja zabiorę Julię i Jeremy’ego – rzucił Gustav, otwierając drzwi swojego Range Rovera.
- To jedźmy – rzucił Adam, pakując się na tylne siedzenie auta Gustava.


********


Chyba zapomniałam już, jak się pisze. Albo gdzieś uleciał ze mnie duch tego opowiadania, ale powoli do mnie wraca, więc teraz będzie lepiej, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Wybaczcie długą nieobecność.
Pozdrawiam,
Wildflower.

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że zniknęłam na tak długo. To wszystko przez to, że opowiadania mnie tak już nie kręcą. No ale Twoje zawsze czytam;)
    Co tak krótko? :( (mówi osoba, która od pół roku niczego nie napisała) Nawet nie rozkręciłam się, a tu koniec. Mimo wszystko i tak jestem wściekła za Georga i nigdy Ci nie wybaczę. Serio. Naprawdę go lubiłam.
    Ech, już się boję co jeszcze wymyślisz.
    Pozdrawiam i obiecuję pojawiać się częściej i więcej ;)

    OdpowiedzUsuń