W pewnym momencie życia
stajemy
się dorośli.
Nagle
możemy głosować,
pić
i robić inne rzeczy.
Nagle
ludzie oczekują,
że
będziemy odpowiedzialni,
poważni,
dorośli.
Robimy
się wyżsi i starsi.
Ale
czy kiedykolwiek dorastamy?
Władze
Universala, wytwórni patronującej nad Tokio Hotel, miały swoją siedzibę w
Niemczech i nie lubiły się ruszać z kraju. Dlatego też, kiedy zespół chciał coś
załatwić, jego członkowie musieli się stawić osobiście właśnie tam.
-
Czy wy też macie wrażenie, że idziemy na swoją własną egzekucję? – zapytał
lekko podenerwowany Gustav.
Miał
prawo do zdenerwowania, bo to właśnie z jego powodu, a może właśnie dzięki jego
wypadkowi i wykluczeniu na rok z pracy, zespołowi udało się podjąć decyzję,
którą w normalnych warunkach zapewne odwlekaliby jeszcze kilka lat.
-
Chłopaki – odezwał się Jost – zdajecie sobie sprawę, że to, co chcecie zrobić,
może przerodzić się w coś nieodwracalnego?
-
Universal to nie jedyna wytwórnia na świecie, David – odpowiedział mu Georg. –
A do ciebie zawsze będziemy dzwonić, jeśli dostaniemy ciekawe propozycje
występów. Poza tym masz jeszcze wiele innych zajęć.
David
nie odezwał się już słowem, wiedząc doskonale, że nie ma już żadnego wpływu na
zaistniałą sytuację. Od początku kariery zespołu, kiedy tylko weszli pod
skrzydła wytwórni Universal był przy nich, częściej niż ich rodziny, patrzył na
wszystkie wzloty i upadki, obserwował, jak dorastają, a co najważniejsze – sam
nauczył ich determinacji w dążeniu do celu. I teraz tego żałował.
-
Mamy kilka argumentów, które pomogą nam przeforsować naszą propozycję a jeśli
to nie poskutkuje, nie będzie innego wyjścia – Tom spojrzał spokojnie na
zmartwioną twarz menadżera.
-
Muszą wiedzieć, że zmieniły się nasze priorytety – Bill poparł brata. – Muszą
sobie znaleźć inne tresowane myszy do klatki.
Wyszli
z windy, która zawiozła ich prosto do biura Petera Lotzwilga, szefa wytwórni,
nazywanego złośliwie „pierwszym po Bogu”.
-
Byli panowie umówieni? – zza biurka wychyliła się sekretarka. Młoda dziewczyna,
pewnie córka znajomego szefa.
-
Tak – odpowiedział krótko Jost. Kłamał oczywiście w żywe oczy.
-
Ale pan Lotzwilg ma teraz spotkanie.
-
Spokojnie, proszę go zawiadomić – Tom posłał jej jeden ze swoich słynnych
uśmiechów, po którym każdej kobiecie miękły nogi. Doskonale wiedział, że takie
numery działają na każdą, bez względu na wiek i stanowisko. Dotarło do niego,
że nigdy nie stosował tego wobec Hanny.
-
Lydia, prosiłem, żeby z nikim mnie nie umawiać… - Peter wyszedł ze swojego
biura, wyraźnie niezadowolony. Urwał, patrząc na zespół. – A wy co tu robicie?
-
Panowie mówili, że są umówieni – rzuciła w pośpiechu Lydia, cała się
czerwieniąc.
-
Oni są zawsze umówieni. Zaprowadź ich do sali konferencyjnej i zaproś też
resztę zarządu. Mają być nie później niż za piętnaście minut. Odmowy nie
przyjmuję. A do was, kochani – zwrócił się do zespołu – mam pewną propozycję.
-
My również mamy dla ciebie propozycję – powiedział spokojnie Bill. – Ale o tym
porozmawiamy na spotkaniu.
-
W takim razie do zobaczenia za – spojrzał na zegarek – już dwanaście minut.
-
Jego dokładność mnie przeraża – szepnął Georg, kiedy już usiedli w sali
konferencyjnej.
Po
rzeczonych dwunastu minutach cały zarząd wytwórni, z Peterem na czele zasiadł
do ogromnego stołu.
-
Posłuchajcie – zaczął Lotzwilg, składając dłonie jak do modlitwy – mamy dla was
propozycję nie do odrzucenia. Znaleźliśmy kogoś, kto byłby w stanie zastąpić
Gustava na najbliższy rok a może i dłużej, jeśli Gustav nie będzie w stanie
wrócić do pracy. Trasa po Stanach zebrała dobre noty, a z nowym członkiem
będziecie mieć inne możliwości. Chodzi mi oczywiście o nagranie płyty. I
kolejną, dużą tym razem, trasę po świecie. Co wy na to?
Chłopcy
spojrzeli po sobie. Żaden z nich nie spojrzał na Josta, który nerwowo nalewał
sobie wody do szklanki. W końcu odezwał się Tom.
-
Twoja propozycja jest naprawdę interesująca, ale powinieneś najpierw usłyszeć
naszą. Chociaż może to i lepiej, że pierwszy wyłożyłeś karty na stół. – Zrobił
dramatyczną pauzę, by po chwili kontynuować. – David rozmawiał z tobą w naszej
sprawie a my przyjechaliśmy dokończyć dzieła. Jak doskonale wiecie, umowa,
którą podpisaliśmy osiem lat temu powinna zostać zmieniona, bądź unieważniona i
zapisana od nowa.
-
Dlaczego tak uważasz, Tom? – zapytał jeden z członków zarządu. – Przecież to
bardzo dobra umowa.
-
To była bardzo dobra umowa – sprostował Tom – osiem lat temu, kiedy byliśmy
nastolatkami, których nie obchodziło nic, poza muzyką. Teraz jesteśmy dorośli a
zapis, który dotyczy naszego życia osobistego powinien zostać zmieniony. Osiem
lat temu żaden z nas nie myślał o tym, że będziemy chcieć stałych związków.
Teraz jesteśmy dorośli i nasze priorytety się zmieniły. Mam nadzieję, że to
uszanujecie.
-
Nie rozumiem, czego od nas oczekujecie? Przecież możecie być w związkach o ile…
-
O ile nikt się o nich nie dowie – dokończył myśl Petera Bill. – To jest dobre,
kiedy zaciągamy dziewczynę do hotelu. Jesteśmy dorośli i chcemy dorosłego
traktowania. Chcemy mieć normalne życie, jakie mają nasi rówieśnicy. Nie
możecie cały czas patrzeć na nas, jak na szczeniaków, którzy dopiero co
zaczynają.
-
Czyli w nowej umowie miałby pojawić się zapis dotyczący oficjalnych związków –
Peter popatrzył na nich uważnie. – I to wszystko?
-
Nie – Georg popatrzył na wszystkich zebranych – to jeszcze nie wszystko. Nie
zgadzamy się na nowego perkusistę.
-
Jak wy to sobie wyobrażacie? Zawiesicie działalność na rok, albo dłużej? To
niewykonalne, to tak, jakbyście…
-
Rozwiązali zespół.
-
Nie mówicie poważnie.
-
Niestety mówią poważnie – odezwał się w końcu Jost. – A ja, jako ich menadżer,
w stu procentach ich popieram. Nie możecie ich traktować, jak nastolatków, bo
nimi już nie są. Byłem z nimi przez cały ostatni rok w Stanach, poznałem
dziewczyny, z którymi jest trójka z nich, to rozsądne, dorosłe kobiety z własnymi
zajęciami. Nie będą wspinać się po ich plecach do kariery, bo z takim dorobkiem
artystycznym, jaki posiadają, mają własne znajomości. Dziewczyny pracują w
Broadway Dance Center, studiują – miał oczywiście na myśli swoją córkę, ale o
tym nie wspomniał. – A prawda jest taka,
że nie wyobrażam sobie współpracy z innym perkusistą niż Gustav. Nie może być
tak, że zaczną grać z kimś innym, kimś kogo w ogóle nie znają. To nie robiłoby
różnicy, gdyby dopiero co zaczynali. Ale nie teraz, nie po ośmiu latach wspólnej
pracy.
-
Czyli mamy przystać na wasze warunki, inaczej rozwiązujecie umowę? Wiecie, że
bez nas jesteście nikim?
-
Po tylu latach jesteśmy kimś z wami czy bez was – powiedział spokojnie Bill. –
Każda wytwórnia przyjmie nas z otwartymi ramionami, a nawet sami jesteśmy w
stanie coś wydać. Na tantiemach ze sprzedaży, za każdą piosenkę w radiu,
utrzymamy się przez najbliższe dwadzieścia lat. Z wami czy bez was jesteśmy na
wygranej pozycji, Peter. To od was zależy, czy zatrzymacie nas przy sobie na
naszych warunkach. Na naszych, bo innych nie uznajemy. Inaczej oficjalnie
rozwiązujemy zespół, a wiesz doskonale, że będzie trzeba zorganizować
pożegnalną trasę koncertową, oczywiście za pieniądze wytwórni.
Peter
spojrzał na zespół i zamyślił się. Wiedział doskonale, że Tokio Hotel
przynosiło wytwórni spore dochody a ich utrata może źle wpłynąć na jej
wizerunek. Nie chciał tracić kury znoszącej złote jaja, jednak z drugiej strony
obawiał się strat z racji tego, że panowie są w związkach. Mimo wszystko byłyby
mniejsze, niż gdyby rzeczywiście rozwiązali zespół.
-
Dobrze. W takim razie zarządzam głosowanie całego zarządu. Kto jest za
rozwiązaniem zespołu? – Nie zgłosił się nikt z zebranych. – Kto jest za
przystaniem na warunki zespołu? – Dłonie podnieśli wszyscy. Peter spuścił głowę
i po chwili spojrzał na członków zespołu. – Musicie poczekać na nową umowę.
-
Ile to potrwa?
-
Za dwie godziny będzie gotowa.
-
Za dwie godziny wrócimy tu z powrotem – powiedział Tom, wstając z krzesła.
Reszta zrobiła to samo, po czym spokojnie opuścili salę konferencyjną.
Kiedy
drzwi się za nimi zamknęły Peter spojrzał na resztę zarządu.
-
Widzicie? To są nasi następcy. Oni i tak rozwiążą zespół, nie teraz, to
później. Ale właśnie tutaj widzę ich za dziesięć lat – dodał, po czym wstał i
opuścił salę, dając jeszcze Lydii polecenie sporządzenia umowy przez
notariusza.
^^^^^^^^^
-
Dziewczyny, ale ja nie mogę tak się pokazać! Przecież wyglądam jak rozgotowana,
lekko gnijąca już brzoskwinia.
-
Julka, wyłaź z tej poczekalni, bo jak Boga kocham, zapomnę, że jesteś w ciąży i
skopię ci tyłek!
Julia
wychyliła się niepewnie z przymierzalni i w końcu stanęła przed „komisją”
składającą się z Hani, Dany i Lei. Te dwie ostatnie dołączyły do sióstr, kiedy
Hania nie mogła już poradzić sobie z burzą hormonalną u siostry, która za dwa
tygodnie miała wziąć ślub i nie miała jeszcze sukienki.
-
No i co wy na to? – Julia w końcu wychyliła się przymierzalni i spojrzała na
oniemiałe koleżanki. – Boże, powiedzcie coś!
-
Ten krój jest idealny – odezwała się w końcu Leah.
-
Ale kolor rzeczywiście do bani – dodała Dana a kiedy Julia już miała coś
powiedzieć, Hania szybko wstała i rzuciła:
-
Zapytam, czy mają inny kolor, na przykład pastelowy zielony. W zielonym ci
bardzo ładnie – po czym wybiegła w poszukiwaniu ekspedientki.
-
Naprawdę podoba Wam się krój?
-
Jest świetny – przytaknęła szczerze Dana.
-
Mam zieloną! – Hania wróciła uszczęśliwiona trzymając w dłoniach wieszak, na
którym wisiała śliczna, zielona sukienka. Podała ją siostrze, dodając: - Idź,
zobacz się w niej i kończymy tą szopkę, bo następne święta nas zastaną w tym
sklepie.
-
Och, jak ty kochasz zakupy – rzuciła sarkastycznie Julia, zamykając się w
przymierzalni. Po kilku minutach wyszła, oznajmiając: - Drogie panie,
wychodzimy stąd. Znalazłam sukienkę idealną. Czy teraz możemy już iść na kawę?
– Spojrzała na piorunujący wzrok siostry i dodała: - Wiem, ja piję
bezkofeinową.
Po
kilkunastu minutach siedziały już w kawiarni i czekały na zamówione napoje.
Dana wróciła z toalety i oznajmiła:
-
Nie uwierzycie, kogo spotkałam przed lustrem.
-
Zaskocz nas – rzuciła Julia, napawająca się zapachem świeżej, bezkofeinowej
Latte.
-
Andreę.
-
Kto to? – zapytała ciekawa Leah, ale widząc, jak oczy Hani czernieją, ze
spokojem postanowiła czekać na dalszy ciąg wydarzeń.
-
Widziałam ją już przed sklepem z
sukienkami – Ruda starała się zachować spokój, jednak przychodziło jej to z
trudem. – Tym razem wyraźnie szuka sensacji na własną rękę. Pytała cię o coś?
-
Co słychać, to tyle. Zignorowałam zmorę i wyszłam. Chyba nadal tam siedzi.
Hanna
bez słowa wstała i ruszyła w kierunku toalet.
-
Nie wiem, czy powinnam, ale chciałabym wiedzieć, co tutaj się dzieje i kim u
licha jest Andrea – Leah w końcu nie wytrzymała, obserwując jak Hania znika za
drzwiami łazienki.
-
W skrócie – rzuciła Dana, nie odrywając wzroku od drzwi, za którymi zniknęła
koleżanka – Andrea to była Toma, tancerka, która za wszelką cenę próbuje
zniszczyć wyżej wspomnianego i najwyraźniej zamierza zrobić to, najpierw
niszcząc spokój Hanny.
Tymczasem
wyżej wspomniana zastała Andreę przed lustrem, zapewne po raz setny
poprawiającą błyszczyk na ustach.
-
Czego chcesz? – ruda bez wstępów przeszła do rzeczy.
-
Aktualnie? Spokoju przy robieniu makijażu – Andrea nawet na nią nie spojrzała.
– Mam wrażenie, że mnie śledzicie.
-
Obie doskonale wiemy, jak jest naprawdę – Hania spokojnie splotła ręce na
piersi i oparła się o ścianę. – Pytam po raz ostatni: czego ode mnie chcesz?
-
Żebyś raz na zawsze zniknęła z tej planety, ale to raczej podchodzi pod
morderstwo – Andrea pierwszy raz spojrzała na rozmówczynię. W jej oczach była
czysta nienawiść. – Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk takim byle kim jak ty.
Spójrz na siebie, Hanna – zlustrowała ją bezczelnie wzrokiem – jesteś śmieciem,
co to ledwo mówi po angielsku, udało ci się prześlizgnąć w Broadway Dance
Center. Powiedz sama, z kim się przespałaś, żeby zajść tak daleko?
-
Nawet jeśli z kimś się przespałam – rzuciła spokojnie ruda – nigdy nie osiągnę
twoich łóżkowych wyników. Ja przynajmniej nie musiałam wspinać się po plecach
tatusia.
-
Bo go nie masz. Jesteś zwykłą sierotą, bez mamusi i tatusia. Nikim.
Hanna
poczuła, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch, jednak powstrzymała
jakiekolwiek reakcje. Wiedziała, że to tylko prowokacja a nie miała zamiaru
wdawać się w pyskówki z Andreą.
-
A i tak jestem na wygranej pozycji – odpowiedziała w końcu. – Nie musiałam być
suką, żeby osiągnąć to wszystko. Poza tym współczuję ci.
-
Dlaczego niby?
-
Bo wiesz, nawet jeśli pomaluję paznokcie na czerwono, nie będę wyglądać
kurewsko. A tobie wystarczy sam charakter, żeby być zwykłą kurwą. I jeśli
jeszcze raz dowiem się, że kogoś na nas nasyłasz, dołączysz do swojego kolegi,
fotografa, za kratkami.
-
Nie masz dowodów, że to ja go nasłałam. Poza tym, kto ci uwierzy? Jeśli będzie
trzeba, zapłacę wszystkim paparazzi w tym mieście, żeby nie spuszczali was z
oczu.
-
A wiesz, że jednak mam dowód? – zapytała Hania i ruszyła do drzwi, pozornie
zostawiając Andreę bez odpowiedzi. Uchyliła lekko drzwi i odwróciła się,
mówiąc: – Mam słowa Jasona, który mimo wszystko posiada coś takiego, jak
sumienie i jeszcze to – wyjęła z kieszeni telefon, z włączonym przed wejściem
do toalety dyktafonem, po czym szybko opuściła pomieszczenie, żeby dołączyć do
przyjaciółek i siostry.
Andrea
wybiegła za nią, jednak speszyła ją liczba osób w kawiarni, którzy spojrzeli na
nią, jak na wariatkę. Doskonale wiedziała, że nie może robić scen, szczególnie,
że już jest na straconej pozycji. Podeszła spokojnym krokiem do stolika, przy
którym siedziały dziewczyny i zwróciła się do Hanny:
-
Nie użyjesz tego.
-
Użyję, jeśli tylko się pojawisz w pobliżu.
-
Nie odważysz się.
-
Chcesz się założyć?
Andrea
nic więcej nie powiedziała i wybiegła bez słowa z kawiarni. Hanna odetchnęła z
ulgą i rozsiadła się wygodnie na krześle.
-
Coś ty zrobiła? – Julia spojrzała na siostrę, jakby ją widziała pierwszy raz w
życiu.
-
Pozbyłam się problemu. Może nie na zawsze, ale na jakiś czas wszystkie mamy
spokój – spojrzała na Danę i Leę i podała im telefon. – Posłuchajcie nagrania.
Po
chwili odłożyły telefon na stolik i długo nic nie mówiły.
- Julia, jak twoja kawa? – Hania przerwała
ciszę, zwracając się do siostry.
-
Smaczna, dziękuję.
-
Ty jesteś wariatką… - wyszeptała w końcu Leah, patrząc na rudą z podziwem.
-
Powinnaś to oddać policji – dodała stanowczo Dana.
-
Oddam – przytaknęła Hanna z uśmiechem. – Andrea długo nie wytrzyma i w końcu
znowu pojawi się gdzieś w pobliżu.
-
Rodzice dobrze nas wychowali – wtrąciła Julia, po odsłuchaniu nagrania. –
Walczyć, jak lew o swoich.
-
Masz rację – Hanna wiedziała, dlaczego Julia to powiedziała. Nic, co
powiedziała Andrea, nie umknęło czułemu mikrofonowi w telefonie. – Do ostatniej
kropli krwi.
-
I co teraz? – Dana dopiła kawę.
–
Teraz idziemy do nas, bo należy opić nową sukienkę mojej siostry. Poza tym dostałam
wiadomość od Toma, że czekają na którąś z nas na Skype’ie, bo mają interesujące
wieści. Właściwie nie wiem, po jaką cholerę pojechali do Niemiec.
-
Wiem tyle, co ty – Leah podniosła do góry ręce, wiedząc, że dziewczyny będę od
niej oczekiwać większej wiedzy na temat tajnych planów zespołu. – Żaden się nie
zdradził, po co tam jadą. Nawet mój ojciec siedział cicho.
-
To idziemy?
-
Idziemy.
Zostawiły
pieniądze przy rachunku, przyniesionym przez kelnerkę i ruszyły spacerem w
stronę mieszkania sióstr.
A
Hanna i Dana pierwszy raz od kilku tygodni poczuły spokój, idąc zatłoczoną
ulicą…
********
Tak,
wiem. Dałam ciała. Ten rozdział miał być na święta. A że nie zaznaczyłam które…
Według mojego kalendarza, dziś przypada Dzień bez toreb foliowych. Zawsze to jakiś
ważny dzień dla świata, dlatego też potraktuję go jako święto dla tego
rozdziału.
Mam
nadzieję, że ktoś to w jakikolwiek sposób skomentuje, bo brak komentarzy pod
ostatnim rozdziałem mnie trochę zasmucił. Ale tylko trochę.
Pozdrawiam
ciepło, bo jak wiecie, na zewnątrz PIZGA ZŁEM.
Wildflower
:)
Złem pizga teraz wszędzie. Olaboga, już nie pamiętam kiedy ostatnio wchodziłam na bloggera. Moje studia mnie zabiją, podobnie jak brak internetów.
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się nieregularnością dodawanych rozdziałów. Ja biję na głowę samą siebie i od września nic nie dodałam. Chyba mój blog umarł śmiercią z zaniedbania ;(
Czyli zbliża się koniec, co? Można by pomyśleć, że wszystko się ułożyło, ale jak znam Ciebie, wywiniesz jakiś numer i happy end będzie bez happy. Jestem bardzo ciekawa, co wykombinujesz.
Pozdrawiam ^^