Przychodzimy
na świat sami i odchodzimy sami. I wszystko, co się zdarza między tym,
sprawia, że chcemy znaleźć sobie towarzystwo. Potrzebujemy pomocy,
wsparcia. W innym przypadku jesteśmy sami... obcy... odcięci od innych. I
zapominamy... jak jesteśmy ze sobą złączeni. Więc wybieramy miłość...
wybieramy życie... i na chwilę... czujemy się trochę mniej samotni.
Sobota…
Lot
do Warszawy zleciał szybko. Postanowiła od razu załatwić sprawy
związane z testamentem, dlatego też skierowała się do centrum, do
mieszkania pana Zimińskiego.
Za
drzwiami usłyszała szczekanie – to Diana, owczarek niemiecki państwa
Zimińskich. Zatęskniła za Lenny’m, który został w Stanach, razem z
Julią.
-
Witaj Haniu – otworzyła jej pani Renata, żona notariusza. – Napijesz
się czegoś? Jak minął lot? – ledwo weszła a już została zasypana gradem
pytań. Uwielbiała tą kobietę.
-
Lot minął szybko i bez komplikacji. I poprosiłabym o szklankę wody. Pan
Michał jest w gabinecie? – zapytała, odstawiając walizkę pod ścianę w
korytarzu.
- Tak, tak. Idź do niego. Zaraz przyniosę wodę.
Zapukała do drzwi i weszła do gabinetu.
- Dzień dobry.
- Witaj, Haniu – uściskał ją serdecznie. – Przejdziemy od razu do rzeczy?
-
Jeśli nie będzie to niegrzeczne to tak. – uśmiechnęła się i usiadła na
skórzanym fotelu, który stał na przeciwko ogromnego, dębowego biurka. –
Chciałabym jeszcze zrobić zakupy, bo w domu nic nie ma. Nawet tam
jeszcze nie byłam.
- Julia mówiła ci o zapisie dotyczącym szkoły tańca Marty?
-
Tak. I myślę, że najlepszym wyjściem byłoby przekazanie jej w całości
pani Judycie Madeckiej. Zbyt wiele kosztował mnie przyjazd tutaj i wiem,
że tak będzie za każdym razem a pani Madecka to odpowiedzialna osoba.
Marta,
mama Hani, poznała Judytę jeszcze w podstawówce. Stały się najlepszymi
przyjaciółkami, razem kończyły szkołę baletową, później założyły własną.
I tak właśnie Hania poznała Marcina. Był synem pani Judyty. Wychowywali
się razem, stali się najlepszymi przyjaciółmi, byli nierozłączni. On
uczył Hanię gry na gitarze, ona uczyła go tańczyć. Byli, jak jeden
organizm. Aż do wypadku… Kiedy to się stało, Hania poczuła, jakby część
jej uleciała, zniknęła…
-
Rozumiem. – powiedział notariusz, przerywając jej rozmyślania. Podał
jej zieloną teczkę, mówiąc: - Tu są wszystkie dokumenty, włącznie z
papierami, dzięki którym będziesz mogła przekazać szkołę w całości pani
Madeckiej.
- Przewidział pan wszystko?
-
To nie ja, to twoja mama. W teczce znajdują się też akty własności domu
i mieszkania w centrum. Od tej chwili wszystko należy do was.
- A kancelaria taty? To w końcu też była spółka.
-
Wspólnik Artura przelał wszystkie pieniądze, jakie wasz tata włożył w
założenie kancelarii na jego konto. Karty, numery kont i wszystkie
zezwolenia na korzystanie z nich znajdują się w teczce.
Hania napiła się wody i przejrzała wszystkie dokumenty. Upewniła się, że wszystko jest tak jak być powinno i zamknęła teczkę.
- Czyli to już wszystko?
- Z mojej strony tak. Konta są aktywne, więc możesz korzystać z kart Artura.
- To mi bardzo ułatwi pobyt tutaj. Przynajmniej nie będę musiała biegać po kantorach.
- Na jak długo przyjechałaś? – zapytał mężczyzna, zmieniając temat.
-
Jeszcze nie wiem – uśmiechnęła się znad szklanki wody. – Tydzień, może
dwa. Muszę spotkać się z panią Madecką, porozmawiać z nią o Marcinie. –
zawiesiła głos. – W końcu nie tylko ja kogoś straciłam.
- Rozumiem. Jak się trzymacie? – zadał w końcu pytanie, które wisiało w powietrzu od początku spotkania.
-
Obie pracujemy, ale spędzamy ze sobą dużo czasu, rozmawiamy. Dajemy
radę, chociaż nie jest lekko. Ale na pewno jest lepiej, niż na początku.
- To dobrze. Co masz zamiar robić w Polsce?
-
Mam kilka planów. Wpadnę do moich szkół tańca, a jest ich kilka. Poza
tym chciałam spędzić trochę czasu w domu, posprzątać go, bo od prawie
trzech miesięcy nikogo w nim nie było. – dopiła wodę i wstała. – Będę
już lecieć.
- Tak szybko? Dopiero co przyjechałaś.
-
Zmiana czasu daje mi się we znaki. Wszystkie kopie prześlemy panu już
ze Stanów. Obiecuję, że zrobimy to jak najszybciej się da.
- No dobrze. – wstał zza biurka i podszedł do Hani. – Nie zatrzymuję cię. Wypocznij i odwiedź nas jeszcze przed wyjazdem.
- Postaram się. No nic, do widzenia.
- Do widzenia. Odzywajcie się czasem, dobrze?
- Dobrze.
Wyszła
z mieszkania i ruszyła do najbliższego przystanku, ciągnąc za sobą
walizkę. Najpierw do domu a później na zakupy. To był dobry plan, tylko
dlaczego tak ciężko go zrealizować?
^^^^^^^^^^
Niedziela…
- Tom, co ci jest?
Georg
obserwował kolegę, krążącego po mieszkaniu od dobrych kilku godzin. Co
chwila zapalał papierosa (właściwie odpalał jednego od drugiego), sięgał
po gitarę (i tak po kilku akordach odkładał ją na bok), robił herbatę,
kawę, pił sok, przepijał to wszystko mlekiem i krążył bez wyraźnego
celu.
-
Usiądź wreszcie, bo przykleję ci tyłek do krzesła. – zawołał Gustav,
którego w dalszym ciągu trzymało przeziębienie i potworny ból głowy, a
kroki gitarzysty, odbijające się w jego głowie bolesnym echem, ani
trochę mu nie pomagały.
- Dajcie mu spokój – powiedział spokojnie Bill. – Hanna w piątek wyjechała do Polski i licho wie, kiedy wróci. Tęskni za nią.
-
A czy to musi odbijać się na nas? – zapytał Georg. – W głowie mi się
kręci od tych jego okrążeń. Poza tym, kto normalny popija wszystko
mlekiem?
- On w tej chwili nie jest normalny – rzucił Bill i zwrócił się do Toma: - A nie możesz do niej jechać?
Tom zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na brata, jakby spadł z księżyca.
- Jost by mnie zabił.
- Nie zabierzesz ochroniarza, nie będziesz rzucał się w oczy. Polecisz nocnym lotem. Powiesz, że to sprawa życia lub śmierci.
- Ale nawet nie wiem, gdzie ona mieszka.
- A jej siostra?
- Julia… - powiedział olśniony Tom. – Ona wie.
- Brawo, geniuszu – parsknął sarkastycznie Gustav.
- Leć do niej. – krzyknął Bill – Ja załatwię sprawę z Jostem. A później bilet.
- Dzięki. Dobra, lecę – zawołał uradowany i wybiegł z mieszkania, jak oparzony.
Cała trójka spojrzała na siebie oniemiała.
- On nie jest normalny. – powiedział Gustav.
- Jest zakochany – dodał Bill.
- Miłość odmóżdża… - podsumował Georg.
^^^^^^^^^
Poniedziałek…
Siedziała
w altanie na tyłach ogrodu od dobrych kilku godzin. Obok niej leżała
rzecz, której już nigdy w życiu miała nie dotknąć. Sama nie rozumiała,
dlaczego właściwie ją tutaj przyniosła. W uszach cały czas rozbrzmiewały
słowa pani Madeckiej, które usłyszała wczoraj, kiedy się spotkały :
„Marcin chciałby, żebyś ją wzięła…”
Ech,
przecież doskonale znała chwyty gitarowe. Pamiętała twardość strun pod
palcami, kiedy układała dłoń na gryfie. Delikatnie musnęła jedną strunę,
słysząc cichy, czysty dźwięk („jak zwykle nastrojona” pomyślała,
uśmiechając się delikatnie). Odważyła się i położyła instrument na
kolanach. Lewą dłonią chwyciła gryf i ułożyła palce na progach,
delikatnie przyciskając struny.
Poczuła
łzy, zbierające się w kącikach oczu. Potrząsnęła głową – nie teraz, w
tej chwili nie mogła się rozkleić. Uderzyła w struny, zaczynając grać
dobrze znaną melodię. Znała słowa piosenki, jednak bez Marcina… Nie
potrafiła chyba bez niego śpiewać. Przecież tylko on ją słyszał.
Przerwała grę i oparła brodę na pudle.
- Weź się w garść, dziewczyno… - wyszeptała do siebie. – Przecież on cię zawsze usłyszy…
Ponownie uderzyła w struny i drżącym głosem zaczęła cicho śpiewać (Kliknijcie na link poniżej zanim zaczniecie czytać dalej – niestety nie udało mi się znaleźć tego w takiejformie, w jakiej bym chciała, ale i tak jest dobrze. Chyba… - wtrącenie pokręconej autorki :P):
- It’s just one more day, no one said there would be rain again…
^^^^^^^^^^^
Dziwnie
się czuł, wchodząc do obcego domu, nawet jeśli dostał od Julii klucze.
Zdziwiło go to, z jaką łatwością kobieta mu je dała. Przecież ledwo co
znała Toma. Rzucił torbę na szafkę w korytarzu i rozejrzał się dookoła.
-
Hanna? – zawołał głośno, wchodząc dalej. Odpowiedziała mu głucha cisza.
Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że dziewczyna musiała wyjść.
Postanowił
„poczuć się, jak u siebie” i zaczął zwiedzać ogromny dom. Wyglądał na
bardzo stary. Ruszył drewnianymi schodami na piętro – korytarz na górze
był ogromny, pełen zakrętów, zapewne prowadzących do pokoi. Ruszył tam,
gdzie widać było światło. Okazało się, że były tam przeszklone drzwi,
prowadzące na balkon. Kiedy wyszedł, zobaczył, że to nie był zwykły mały
balkon, raczej ogromny taras. Rozejrzał się dookoła, opierając o
solidną barierkę. Widok był niesamowity – wielki ogród, pełen starych
drzew (w oddali widać był sad owocowy), rabatek kwiatowych, odrobinę
zaniedbanych a wszystko otaczał zielony dywan trawy. W odległym zakątku
ogrodu, tuż przed sadem widać było dużą altankę, obrośniętą jakimś
pnączem.
Stał
tak i zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Hanny, żeby od tak
dowiedzieć się, co robi. Jednak doskonale wiedział, że może łatwo się
zdradzić z tym, że dzwoni z jej domu. I nagle do jego uszu dotarł dźwięk
gitary. Dobiegał gdzieś z ogrodu. Z altanki? Doskonale znał ten dźwięk –
w końcu sam był gitarzystą.
Zastanawiał
się, jak można dostać się do ogrodu, który widział. Szybko dotarł do
schodów i zbiegając po nich, potykając się o własne stopy, zaczął szukać
jakiegoś tylnego wyjścia.
- Boże! – zawołał. – Dlaczego ten dom jest taki wielki?!
Najpierw
trafił do kuchni, z której widział ogród. Stwierdził, że na tej samej
linii musi być jakieś wyjście, inaczej czekało go bieganie w koło domu. W
końcu dotarł do ogromnego salonu, połączonego z jadalnią. Rozejrzał się
i jest! W końcu znalazł identyczne, jak na górze, przeszklone drzwi.
Były uchylone – świadczył o tym spokojny ruch firanki. Wybiegł przez nie
i trafił na kolejny taras, ten jednak prowadził do ogrodu.
Ruszył
biegiem przez trawnik, dźwięk gitary był coraz wyraźniejszy. Kiedy
zobaczył altankę zwolnił i zatrzymał się na chwilę – między białymi
barierkami zobaczył drobną postać, mignęły mu płomiennorude, krótkie
włosy. Była pochylona nad gitarą, na której grała. I śpiewała. Nie
wierzył w to, co widzi i słyszy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego to przed
nim ukrywała. Stał i słuchał, jak oniemiały jej delikatnego głosu i słów
piosenki. I nagle skończyła.
Nie
wiedział, co ma z sobą zrobić, stał tylko i obserwował Hanię.
Dziewczyna tymczasem wstała i chwytając gitarę opuściła altankę i
spojrzała przed siebie. Zatrzymała się, widząc przed sobą Toma.
- Co ty tu robisz? – podeszła do niego, nie wierząc do końca w to, co widzi – Jakim cudem…?
- Julia powiedziała mi, jak tu trafić. I dała mi klucze.
- Długo tu jesteś?
-
Na tyle długo, żeby poznać kolejne tajemnice. – zbliżył się do niej
jeszcze bardziej i przejechał ciepłą dłonią po jej policzku. –
Tęskniłem…
-
Ja też… - przytuliła się do niego mocno, nie wierząc, że to prawda. Że
przyjechał tu specjalnie dla niej, narażając się na wszystko – na
reporterów, fanów… - Uciekłeś spod skrzydeł managera? – zapytała,
odsuwając się od niego.
- Dostałem przepustkę. – wzruszył ramionami – Bill mi ją załatwił.
- Na jak długo?
- Na jak długo będę chciał.
- Wiesz, że nie będziesz mógł nigdzie ze mną wyjść?
- Wiem, ale jakoś to przeżyję. – objął ją ramieniem i ruszyli w stronę domu. – Czystą przyjemnością będzie czekać tu na ciebie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz