czwartek, 24 maja 2012

16. Nic się nie stało...




Miłość, na oko łagodna, w istocie bywa jak pantera głodna!
 I chociaż ślepa, drogi przyjacielu, najkrótszą drogą podąża do celu.*



Miesiąc później…


- Kto by pomyślał – ze sceny brzmiał głos Amandy Seyfried – że półtora miesiąca koncertów może minąć tak szybko? Dzięki pomocy gwiazd, tancerzy i oczywiście waszej zebraliśmy prawie 25 milionów dolarów na leczenie niepełnosprawnych dzieci. Dziękujemy wam za pomoc i za to, że byliście z nami.


Tydzień później…


Lipiec.
Hania kochała ten miesiąc. Tydzień temu jeszcze go nie czuła, ale teraz, kiedy zbliżał się ku końcowi, wreszcie poczuła wakacje. Jeszcze rok temu nawet by nie pomyślała, że będzie tu gdzie jest i to już na stałe. Że będzie przechadzała się tymi kolorowymi ulicami, które nigdy nie zasypiają, gdzie ludzie pędzą przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku.
Uwielbiała to uczucie, gdy z kubkiem gorącej kawy ze Starbucks szła przed siebie, nie zwracając uwagi na mijających ludzi. Hani brakowało wolności. Teraz, gdy koncerty wreszcie się skończyły, miała wymarzony urlop i nawet fakt, że to tylko miesiąc nie był wstanie popsuć jej humoru.
Idąc w stronę domu rozmyślała o ostatnich zmianach, jakie zaszły w jej życiu.
Niby – związek z Tomem był świetnym układem. Byli razem, ale tak naprawdę nic się między nimi nie zmieniło. Spotykali się, rozmawiali i wszystko było w porządku, tak jak dawniej. Jedynie od czasu do czasu w ich niezmienione życie wkradały się drobne pocałunki, były one jednak miłą odmianą.
Jedynym problemem był Andrew. A właściwie nie było żadnego problemu. Hania umówiła się z nim dziś wieczorem, żeby powiedzieć mu, że nie mogą się więcej spotykać, bo ona jest z kimś innym. Nie chciała go wodzić za nos – wydawało jej się to głupie i dziecinne.  Poza tym jego ostatnie wiadomości, czy aluzje, które rzucał podczas krótkich rozmów telefonicznych świadczyły o tym, że chodziło mu o coś więcej niż zwykłą znajomość i teraz nie tyle chodziło o dane Tomowi słowo, co o jej spokój.
Wchodząc do mieszkania, usłyszała Julię rozmawiającą z kimś po polsku. Weszła głębiej i słuchała uważnie.
- W takim razie któraś z nas stawi się u pana w sobotę. Choć myślę, że prawdopodobnie będzie to Hania, ponieważ ja mam ważne spotkanie w sobotę i niestety nie mogę go opuścić. Tak, na pewno ktoś się stawi. Do widzenia. – rozłączyła się i spojrzała na Hanię. – Co tam?
- W co mnie wrabiasz? Gdzie mam się stawić?
- U pana Zimińskiego, notariusza taty. Ma dla nas testament i któraś z nas musi go odebrać.
- Ale przecież testament jest na nas dwie, więc musimy podpisać go razem – Hania wlała sobie soku.
- Powiedział, że jedna z nas musi go odebrać a później mamy go odesłać stąd już z podpisami. Poza tym są tam zapisy dotyczące szkoły baletowej mamy i wspominał coś o tym, że one dotyczą tylko ciebie. Swoją drogą to najlepszy przyjaciel taty, więc możemy mu zaufać.
- Jaki jest dziś dzień?
- Czwartek. Wlejesz mi soku?
- Jasne. To jutro musiałabym wylatywać? Muszę zadzwonić na lotnisko.
- Masz jakieś plany na wieczór? – wzięła szklankę, którą podała jej Hania i usiadła przy kuchennym stole.
- Tak – odpowiedziała młodsza, siadając naprzeciwko Julii z notesem z numerami w ręku. – Jadę zakończyć znajomość z Andrew. Obiecałam Tomowi.
- Zazdrosny? – uśmiechnęła się Julia.
- To swoją drogą. Andrew ostatnio przesyła mi dość jednoznaczne wiadomości i nie chcę się już z nim więcej spotykać.
- Gdzie macie się spotkać?
- U niego.
- To bezpieczne?
- Co masz na myśli?
- Jedziesz do niego sama, na drugi koniec Manhattanu.
- Wejdę, powiem co mam do powiedzenia i wyjdę. A teraz wybacz, idę zadzwonić na lotnisko.
- Dobra. Ja zabieram się za obiad.
- OK.


^^^^^^^^^^^


- Chłopaki, przestańcie krążyć pomieszkaniu! Roznosicie bakterie! – Krzyki Billa dało się słyszeć w całym mieszkaniu i spokojnie dwa piętra niżej.
Gustav i Georg dwa dni wcześniej wybrali się na basen, zaraz po zamknięciu. Bawili się świetnie, jednak następnego dnia obudzili się z gorączką. Ich choroba doprowadzała do szału Billa, u którego każda infekcja kończyła się zapaleniem krtani.
- Nie panikuj, człowieku – rzucił spokojnie Tom, podnosząc wzrok znad jednego z brukowców. Lubił czasem poczytać niestworzone historie o kolegach po fachu.
- Odczep się – burknął Bill, siadając na sofie. – To nie ty za każdym razem, kiedy jesteś chory trafiasz do szpitala, bo nie możesz oddychać.
- A przypomnij mi, kto jedzie z tobą za każdym razem do wyżej wymienionego szpitala?
- No dobra, wygrałeś – spojrzał na Toma. Zauważył, że trzęsie mu się noga. Działo się tak zawsze, kiedy był zdenerwowany. – Co jest?
- Martwię się. Hanna miał godzinę temu się odezwać i nic.
- Godzinę się nie odzywa i panikujesz?
- Pojechała zakończyć znajomość z doktorkiem.
- Więc mamy się o co martwić.
- My? – Tom spojrzał na brata zdziwiony.
- Tak. Lubię Hannę i jeśli to jedyna osoba, która jest w stanie sprowadzić cię na dobrą drogę, trzeba o nią dbać.
Tom poczuł wibrację w kieszeni i wyjął telefon. Przeczytał wiadomość po czym krzyknął:
- Scheiße…
- Co jest?
- Czytaj i chodź ze mną – podał bratu telefon i wybiegł z mieszkania, by po chwili zapukać do drzwi ochroniarzy. Otworzył mu Victor. – Musisz nas gdzieś zawieźć. Adres podam ci w busie.
- Dobra.
Kiedy jechali, Tom co chwila próbował dodzwonić się do Hanny, jednak dziewczyna nie odbierała.
- Wszystko będzie dobrze – Bill poklepał brata po ramieniu. Dojechali na miejsce.
- Chodź ze mną – rzucił tylko starszy i wyszedł z busa.
Wbiegli po schodach i trafili pod podany numer mieszkania. Drzwi były zamknięte. Tom szarpał się chwilę z klamką, po czym jednym stanowczym ruchem kopnął – zamek puścił, jednak nie wyrwał się z drzwi. Wbiegli do mieszkania i usłyszeli krzyki dobiegające z jednego z pokoi. Ruszyli w jego stronę i zobaczyli Andrew przyciskającego do łóżka szarpiącą się Hannę. Miała podartą bluzkę a po jej policzkach spływały łzy.
W Tomie wszystko się zagotowało.
- Zostaw ją, skurwielu! – Krzyknął, odciągając Andrew od dziewczyny, po czym przycisnął go do ściany. Odwrócił się do Billa i powiedział: - Zabierz ją stąd. A ty – zwrócił się do Andrew – jesteś już martwy. – po czym uniósł pięść by wymierzyć cios.
- Tom! Nie! – Usłyszał przerażony krzyk dziewczyny i poczuł jej drobne dłonie, próbujące odciągnąć go od lekarza. – Zabierz mnie stąd, proszę.
Puścił Andrew, mówiąc:
- Masz szczęście. – po czym ruszył do wyjścia.
- Ciekawe, co na to gazety? – usłyszał wściekły głos za plecami – Tom Kaulitz atakuje lekarza w jego własnym mieszkaniu.
Tom zawrócił i ponownie przyciskając wściekłego Andrew do ściany wysyczał:
- A ciekawe co powiedzą o lekarzu, który próbował zgwałcić niewinną dziewczynę. Przemyśl to. – puścił goi wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Wsiadł do busa i usiadł obok Hanny. Objął ją bez słowa ramieniem a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową. Poczuł, jak jego koszulka robi się mokra – nie musiał widzieć jej twarzy, żeby wiedzieć, że płacze.
- Przepraszam… - usłyszał jej cichy głos. – Nie chciałam cię zdenerwować. On się na mnie rzucił, zaraz po tym, jak wysłałam wiadomość. Już wychodziłam i… on był silniejszy, nie wiedziałam…
- Cicho już… - posadził ją sobie na kolanach i przytulił jeszcze mocniej. – Nic się nie stało… uspokajał ją cicho i kiedy dojechali pod swój dom zorientował się, że Hanna usnęła. Wysiadł i delikatnie zaniósł ją do mieszkania, po czym ułożył w swoim łóżku. Wziął jej telefon i wykręcił numer Julii. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Julia? Tu Tom. Hanna przyjechała do nas niedawno i usnęła, więc uprzedzam, że zostanie na noc. Tak, wszystko w porządku. Przekażę jej, jak wstanie. Cześć.
Nie chciał jej mówić o tym, co zaszło. Doszedł do wniosku, że Hanna sama jej o wszystkim powie lub nie.
- Śpi? – zapytał Bill, kiedy Tom wyszedł ze swojego pokoju.
- Tak. – podszedł do barku, wyjął z niego butelkę szkockiej i dwie szklanki. Napełnił je o podał jedną bratu, po czym usiadł na sofie. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, mówiąc cicho: - Jak pomyślę, że on mógł ją…
- Ale nic nie zrobił – przerwał mu stanowczo Bill. – I dobrze, że ty też nic mu nie zrobiłeś. Moglibyśmy mieć przez to kłopoty. Jost by nas zabił. Przecież obiecaliśmy nie pakować się w kłopoty.
- Większe miałby ten…
- Tom. – Bill sprowadził brata na ziemię. – Nic się nie stało.
- Dobrze. Nic jej się nie stało. Nic nie zrobię.
Bill upił łyk szkockiej, uświadamiając sobie, że zazdrości bratu. Tego, że znalazł kogoś, dla kogo jest w stanie poświęcić wszystko. Wcześniej o tym nie myślał – kariera i święty spokój były dla niego najważniejsze. A teraz? Zapragnął mieć u boku kogoś, kto byłby przy nim bezinteresownie. Tak po prostu.
- Powiedz mi… - zaczął powoli, dobierając słowa – Jak to jest martwić się o kogoś, kogo kochasz?
- Jak to jest? – Tom spojrzał na brata uważnie. Wiedział, że coś go gryzie. – Czujesz nieuzasadnioną panikę, której nie możesz opanować, nie potrafisz określić. Czemu pytasz?
- Tak po prostu.
- Bill, ty nigdy nie pytasz tak po prostu.
- Uświadomiłem sobie, że ci zazdroszczę tego, że znalazłeś kogoś. Że znalazłeś Hannę.
- Problem nie tkwi w szukaniu. Tylko w zaufaniu. Musisz zacząć ufać ludziom. Ja znalazłem Hannę, chociaż wcale nie zacząłem szukać. Dopiero kiedy ją zobaczyłem… Wiedziałem że to ona. Nie wiem, jak to wszystko się potoczy ale teraz… - zamyślił się na chwilę. – Liczy się dla mnie tylko to, że Hanna jest ze mną.
- Muszę zacząć szukać.
- Ufasz mi? – zapytał Tom niespodziewanie. W jego głowie zaczął rodzić się dziwny pomysł, jednak postanowił nie wtajemniczać brata.
- Wiesz, że tak.
- To dobrze – uśmiechnął się tajemniczo i podniósł się z sofy. – Idę spać. Tobie też radzę. Dobranoc.
- Dobranoc.
Tom wszedł do swojego pokoju i spojrzał na łóżko. Hanna spała, zwinięta w kłębek, jak kot. Najciszej, jak tylko umiał wszedł do łazienki. Przebrał się do spania, po czym wyszedł i najdelikatniej, jak potrafił położył się obok dziewczyny. Poruszyła się niespokojnie i spojrzała na niego.
- Co robisz w moim pokoju? – zapytała zaspanym głosem. Rozejrzała się dookoła i usiadła, zrzucając z siebie kołdrę. Spojrzała na swoje ubranie. – Dlaczego jestem u ciebie? I śpię w… - nie dokończyła, przypominając sobie co dziś zaszło. – Boże, Tom. Powiedz, że to był tylko zły sen.
- I tak mi nie uwierzysz. – przysunął się do niej i usiadł. – Nic złego się nie stało.
- Muszę wracać do domu. – poderwała się z łóżka.
- Nie musisz. Dzwoniłem do Julii, że zostajesz u nas.
- Powiedziałeś jej?
- Nie. Powiedziałem tylko, że przyjechałaś do nas i usnęłaś.
- Dasz mi jakąś koszulkę?
- W łazience jest ta, w której spałaś ostatnio.
Weszła do łazienki, przebrała się szybko i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała opuchnięte od płaczu oczy. Czułą się potwornie. Opłukała twarz i wyszła, po czym wskoczyła do łóżka i przytuliła się do Toma. Nie patrząc na niego, odezwała się po polsku:
- Nie wierzę, że jesteś tu ze mną, chociaż mógłbyś mieć każdą inną dziewczynę. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Dlaczego mnie, a nie inną, sławną dziewczynę? To jest jak sen i nie chcę, żeby się kończył. Jesteś moim bohaterem. I moim chłopakiem. – skończyła i przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
- Nie mam bladego pojęcia, co powiedziałaś – rzucił zdziwiony – ale mam nadzieję, że to nie było nic złego.
- Spokojnie. – podniosła głowę i pocałowała go w szyję. – To nie było nic złego.
- Wiesz, że kiedyś mogę się odgryźć i zacząć mówić po niemiecku?
- A nie przyszło ci do głowy, że mogę znać niemiecki?
- Masz jeszcze jakieś tajemnice?
- Kilka. Ale ty też je masz, więc jesteśmy kwita.
- Kiedyś mi je zdradzisz, prawda?
- Kiedyś na pewno. A teraz chodźmy spać. Jutro czeka mnie ciężki dzień.
- Dlaczego?
- Muszę lecieć do Polski, odebrać testament rodziców.
- Sama?
- Tak. Lecę do domu, Tom. Nic mi tam nie grozi.
- Na jak długo? – poruszył się niespokojnie. Nie wyobrażał sobie, że mogłaby zniknąć nagle z jego życia.
- Tydzień może dwa. Muszę zabrać kilka rzeczy z domu, odwiedzić szkoły tańca.
- Wrócisz?
- Wiesz, że tak. Teraz to tu jest mój dom. Poza tym mam pracę. I ciebie.
- Dobrze. Chodźmy spać.
Po kilku chwilach usnęli przytuleni do siebie, zapominając o przykrych wydarzeniach tego dnia.



_____________
*William Shakespeare



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz