Miłość, na oko łagodna, w istocie bywa jak pantera głodna!
I chociaż ślepa, drogi przyjacielu, najkrótszą drogą podąża do celu.*
Miesiąc później…
-
Kto by pomyślał – ze sceny brzmiał głos Amandy Seyfried – że półtora
miesiąca koncertów może minąć tak szybko? Dzięki pomocy gwiazd, tancerzy
i oczywiście waszej zebraliśmy prawie 25 milionów dolarów na leczenie
niepełnosprawnych dzieci. Dziękujemy wam za pomoc i za to, że byliście z
nami.
Tydzień później…
Lipiec.
Hania
kochała ten miesiąc. Tydzień temu jeszcze go nie czuła, ale teraz,
kiedy zbliżał się ku końcowi, wreszcie poczuła wakacje. Jeszcze rok temu
nawet by nie pomyślała, że będzie tu gdzie jest i to już na stałe. Że
będzie przechadzała się tymi kolorowymi ulicami, które nigdy nie
zasypiają, gdzie ludzie pędzą przed siebie, w sobie tylko znanym
kierunku.
Uwielbiała
to uczucie, gdy z kubkiem gorącej kawy ze Starbucks szła przed siebie,
nie zwracając uwagi na mijających ludzi. Hani brakowało wolności. Teraz,
gdy koncerty wreszcie się skończyły, miała wymarzony urlop i nawet
fakt, że to tylko miesiąc nie był wstanie popsuć jej humoru.
Idąc w stronę domu rozmyślała o ostatnich zmianach, jakie zaszły w jej życiu.
Niby
– związek z Tomem był świetnym układem. Byli razem, ale tak naprawdę
nic się między nimi nie zmieniło. Spotykali się, rozmawiali i wszystko
było w porządku, tak jak dawniej. Jedynie od czasu do czasu w ich
niezmienione życie wkradały się drobne pocałunki, były one jednak miłą
odmianą.
Jedynym
problemem był Andrew. A właściwie nie było żadnego problemu. Hania
umówiła się z nim dziś wieczorem, żeby powiedzieć mu, że nie mogą się
więcej spotykać, bo ona jest z kimś innym. Nie chciała go wodzić za nos –
wydawało jej się to głupie i dziecinne. Poza
tym jego ostatnie wiadomości, czy aluzje, które rzucał podczas krótkich
rozmów telefonicznych świadczyły o tym, że chodziło mu o coś więcej niż
zwykłą znajomość i teraz nie tyle chodziło o dane Tomowi słowo, co o
jej spokój.
Wchodząc do mieszkania, usłyszała Julię rozmawiającą z kimś po polsku. Weszła głębiej i słuchała uważnie.
-
W takim razie któraś z nas stawi się u pana w sobotę. Choć myślę, że
prawdopodobnie będzie to Hania, ponieważ ja mam ważne spotkanie w sobotę
i niestety nie mogę go opuścić. Tak, na pewno ktoś się stawi. Do
widzenia. – rozłączyła się i spojrzała na Hanię. – Co tam?
- W co mnie wrabiasz? Gdzie mam się stawić?
- U pana Zimińskiego, notariusza taty. Ma dla nas testament i któraś z nas musi go odebrać.
- Ale przecież testament jest na nas dwie, więc musimy podpisać go razem – Hania wlała sobie soku.
-
Powiedział, że jedna z nas musi go odebrać a później mamy go odesłać
stąd już z podpisami. Poza tym są tam zapisy dotyczące szkoły baletowej
mamy i wspominał coś o tym, że one dotyczą tylko ciebie. Swoją drogą to
najlepszy przyjaciel taty, więc możemy mu zaufać.
- Jaki jest dziś dzień?
- Czwartek. Wlejesz mi soku?
- Jasne. To jutro musiałabym wylatywać? Muszę zadzwonić na lotnisko.
- Masz jakieś plany na wieczór? – wzięła szklankę, którą podała jej Hania i usiadła przy kuchennym stole.
-
Tak – odpowiedziała młodsza, siadając naprzeciwko Julii z notesem z
numerami w ręku. – Jadę zakończyć znajomość z Andrew. Obiecałam Tomowi.
- Zazdrosny? – uśmiechnęła się Julia.
- To swoją drogą. Andrew ostatnio przesyła mi dość jednoznaczne wiadomości i nie chcę się już z nim więcej spotykać.
- Gdzie macie się spotkać?
- U niego.
- To bezpieczne?
- Co masz na myśli?
- Jedziesz do niego sama, na drugi koniec Manhattanu.
- Wejdę, powiem co mam do powiedzenia i wyjdę. A teraz wybacz, idę zadzwonić na lotnisko.
- Dobra. Ja zabieram się za obiad.
- OK.
^^^^^^^^^^^
-
Chłopaki, przestańcie krążyć pomieszkaniu! Roznosicie bakterie! –
Krzyki Billa dało się słyszeć w całym mieszkaniu i spokojnie dwa piętra
niżej.
Gustav
i Georg dwa dni wcześniej wybrali się na basen, zaraz po zamknięciu.
Bawili się świetnie, jednak następnego dnia obudzili się z gorączką. Ich
choroba doprowadzała do szału Billa, u którego każda infekcja kończyła
się zapaleniem krtani.
-
Nie panikuj, człowieku – rzucił spokojnie Tom, podnosząc wzrok znad
jednego z brukowców. Lubił czasem poczytać niestworzone historie o
kolegach po fachu.
-
Odczep się – burknął Bill, siadając na sofie. – To nie ty za każdym
razem, kiedy jesteś chory trafiasz do szpitala, bo nie możesz oddychać.
- A przypomnij mi, kto jedzie z tobą za każdym razem do wyżej wymienionego szpitala?
-
No dobra, wygrałeś – spojrzał na Toma. Zauważył, że trzęsie mu się
noga. Działo się tak zawsze, kiedy był zdenerwowany. – Co jest?
- Martwię się. Hanna miał godzinę temu się odezwać i nic.
- Godzinę się nie odzywa i panikujesz?
- Pojechała zakończyć znajomość z doktorkiem.
- Więc mamy się o co martwić.
- My? – Tom spojrzał na brata zdziwiony.
- Tak. Lubię Hannę i jeśli to jedyna osoba, która jest w stanie sprowadzić cię na dobrą drogę, trzeba o nią dbać.
Tom poczuł wibrację w kieszeni i wyjął telefon. Przeczytał wiadomość po czym krzyknął:
- Scheiße…
- Co jest?
-
Czytaj i chodź ze mną – podał bratu telefon i wybiegł z mieszkania, by
po chwili zapukać do drzwi ochroniarzy. Otworzył mu Victor. – Musisz nas
gdzieś zawieźć. Adres podam ci w busie.
- Dobra.
Kiedy jechali, Tom co chwila próbował dodzwonić się do Hanny, jednak dziewczyna nie odbierała.
- Wszystko będzie dobrze – Bill poklepał brata po ramieniu. Dojechali na miejsce.
- Chodź ze mną – rzucił tylko starszy i wyszedł z busa.
Wbiegli
po schodach i trafili pod podany numer mieszkania. Drzwi były
zamknięte. Tom szarpał się chwilę z klamką, po czym jednym stanowczym
ruchem kopnął – zamek puścił, jednak nie wyrwał się z drzwi. Wbiegli do
mieszkania i usłyszeli krzyki dobiegające z jednego z pokoi. Ruszyli w
jego stronę i zobaczyli Andrew przyciskającego do łóżka szarpiącą się
Hannę. Miała podartą bluzkę a po jej policzkach spływały łzy.
W Tomie wszystko się zagotowało.
-
Zostaw ją, skurwielu! – Krzyknął, odciągając Andrew od dziewczyny, po
czym przycisnął go do ściany. Odwrócił się do Billa i powiedział: -
Zabierz ją stąd. A ty – zwrócił się do Andrew – jesteś już martwy. – po
czym uniósł pięść by wymierzyć cios.
-
Tom! Nie! – Usłyszał przerażony krzyk dziewczyny i poczuł jej drobne
dłonie, próbujące odciągnąć go od lekarza. – Zabierz mnie stąd, proszę.
Puścił Andrew, mówiąc:
- Masz szczęście. – po czym ruszył do wyjścia.
- Ciekawe, co na to gazety? – usłyszał wściekły głos za plecami – Tom Kaulitz atakuje lekarza w jego własnym mieszkaniu.
Tom zawrócił i ponownie przyciskając wściekłego Andrew do ściany wysyczał:
-
A ciekawe co powiedzą o lekarzu, który próbował zgwałcić niewinną
dziewczynę. Przemyśl to. – puścił goi wyszedł, zatrzaskując za sobą
drzwi.
Wsiadł
do busa i usiadł obok Hanny. Objął ją bez słowa ramieniem a ona wtuliła
się w jego klatkę piersiową. Poczuł, jak jego koszulka robi się mokra –
nie musiał widzieć jej twarzy, żeby wiedzieć, że płacze.
-
Przepraszam… - usłyszał jej cichy głos. – Nie chciałam cię zdenerwować.
On się na mnie rzucił, zaraz po tym, jak wysłałam wiadomość. Już
wychodziłam i… on był silniejszy, nie wiedziałam…
-
Cicho już… - posadził ją sobie na kolanach i przytulił jeszcze mocniej.
– Nic się nie stało… uspokajał ją cicho i kiedy dojechali pod swój dom
zorientował się, że Hanna usnęła. Wysiadł i delikatnie zaniósł ją do
mieszkania, po czym ułożył w swoim łóżku. Wziął jej telefon i wykręcił
numer Julii. Odebrała po dwóch sygnałach.
-
Julia? Tu Tom. Hanna przyjechała do nas niedawno i usnęła, więc
uprzedzam, że zostanie na noc. Tak, wszystko w porządku. Przekażę jej,
jak wstanie. Cześć.
Nie chciał jej mówić o tym, co zaszło. Doszedł do wniosku, że Hanna sama jej o wszystkim powie lub nie.
- Śpi? – zapytał Bill, kiedy Tom wyszedł ze swojego pokoju.
-
Tak. – podszedł do barku, wyjął z niego butelkę szkockiej i dwie
szklanki. Napełnił je o podał jedną bratu, po czym usiadł na sofie.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, mówiąc cicho: -
Jak pomyślę, że on mógł ją…
-
Ale nic nie zrobił – przerwał mu stanowczo Bill. – I dobrze, że ty też
nic mu nie zrobiłeś. Moglibyśmy mieć przez to kłopoty. Jost by nas
zabił. Przecież obiecaliśmy nie pakować się w kłopoty.
- Większe miałby ten…
- Tom. – Bill sprowadził brata na ziemię. – Nic się nie stało.
- Dobrze. Nic jej się nie stało. Nic nie zrobię.
Bill
upił łyk szkockiej, uświadamiając sobie, że zazdrości bratu. Tego, że
znalazł kogoś, dla kogo jest w stanie poświęcić wszystko. Wcześniej o
tym nie myślał – kariera i święty spokój były dla niego najważniejsze. A
teraz? Zapragnął mieć u boku kogoś, kto byłby przy nim bezinteresownie.
Tak po prostu.
- Powiedz mi… - zaczął powoli, dobierając słowa – Jak to jest martwić się o kogoś, kogo kochasz?
-
Jak to jest? – Tom spojrzał na brata uważnie. Wiedział, że coś go
gryzie. – Czujesz nieuzasadnioną panikę, której nie możesz opanować, nie
potrafisz określić. Czemu pytasz?
- Tak po prostu.
- Bill, ty nigdy nie pytasz tak po prostu.
- Uświadomiłem sobie, że ci zazdroszczę tego, że znalazłeś kogoś. Że znalazłeś Hannę.
-
Problem nie tkwi w szukaniu. Tylko w zaufaniu. Musisz zacząć ufać
ludziom. Ja znalazłem Hannę, chociaż wcale nie zacząłem szukać. Dopiero
kiedy ją zobaczyłem… Wiedziałem że to ona. Nie wiem, jak to wszystko się
potoczy ale teraz… - zamyślił się na chwilę. – Liczy się dla mnie tylko
to, że Hanna jest ze mną.
- Muszę zacząć szukać.
-
Ufasz mi? – zapytał Tom niespodziewanie. W jego głowie zaczął rodzić
się dziwny pomysł, jednak postanowił nie wtajemniczać brata.
- Wiesz, że tak.
- To dobrze – uśmiechnął się tajemniczo i podniósł się z sofy. – Idę spać. Tobie też radzę. Dobranoc.
- Dobranoc.
Tom
wszedł do swojego pokoju i spojrzał na łóżko. Hanna spała, zwinięta w
kłębek, jak kot. Najciszej, jak tylko umiał wszedł do łazienki. Przebrał
się do spania, po czym wyszedł i najdelikatniej, jak potrafił położył
się obok dziewczyny. Poruszyła się niespokojnie i spojrzała na niego.
-
Co robisz w moim pokoju? – zapytała zaspanym głosem. Rozejrzała się
dookoła i usiadła, zrzucając z siebie kołdrę. Spojrzała na swoje
ubranie. – Dlaczego jestem u ciebie? I śpię w… - nie dokończyła,
przypominając sobie co dziś zaszło. – Boże, Tom. Powiedz, że to był
tylko zły sen.
- I tak mi nie uwierzysz. – przysunął się do niej i usiadł. – Nic złego się nie stało.
- Muszę wracać do domu. – poderwała się z łóżka.
- Nie musisz. Dzwoniłem do Julii, że zostajesz u nas.
- Powiedziałeś jej?
- Nie. Powiedziałem tylko, że przyjechałaś do nas i usnęłaś.
- Dasz mi jakąś koszulkę?
- W łazience jest ta, w której spałaś ostatnio.
Weszła
do łazienki, przebrała się szybko i spojrzała na swoje odbicie w
lustrze. Miała opuchnięte od płaczu oczy. Czułą się potwornie. Opłukała
twarz i wyszła, po czym wskoczyła do łóżka i przytuliła się do Toma. Nie
patrząc na niego, odezwała się po polsku:
-
Nie wierzę, że jesteś tu ze mną, chociaż mógłbyś mieć każdą inną
dziewczynę. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Dlaczego mnie, a nie inną,
sławną dziewczynę? To jest jak sen i nie chcę, żeby się kończył. Jesteś
moim bohaterem. I moim chłopakiem. – skończyła i przytuliła się do niego
jeszcze mocniej.
- Nie mam bladego pojęcia, co powiedziałaś – rzucił zdziwiony – ale mam nadzieję, że to nie było nic złego.
- Spokojnie. – podniosła głowę i pocałowała go w szyję. – To nie było nic złego.
- Wiesz, że kiedyś mogę się odgryźć i zacząć mówić po niemiecku?
- A nie przyszło ci do głowy, że mogę znać niemiecki?
- Masz jeszcze jakieś tajemnice?
- Kilka. Ale ty też je masz, więc jesteśmy kwita.
- Kiedyś mi je zdradzisz, prawda?
- Kiedyś na pewno. A teraz chodźmy spać. Jutro czeka mnie ciężki dzień.
- Dlaczego?
- Muszę lecieć do Polski, odebrać testament rodziców.
- Sama?
- Tak. Lecę do domu, Tom. Nic mi tam nie grozi.
- Na jak długo? – poruszył się niespokojnie. Nie wyobrażał sobie, że mogłaby zniknąć nagle z jego życia.
- Tydzień może dwa. Muszę zabrać kilka rzeczy z domu, odwiedzić szkoły tańca.
- Wrócisz?
- Wiesz, że tak. Teraz to tu jest mój dom. Poza tym mam pracę. I ciebie.
- Dobrze. Chodźmy spać.
Po kilku chwilach usnęli przytuleni do siebie, zapominając o przykrych wydarzeniach tego dnia.
_____________
*William Shakespeare
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz