Nieważne, jacy nieustępliwi jesteśmy,
uraz zawsze pozostawia bliznę.
Podąża za nami do domu i zmienia
nasze życie.
Uraz narobi zniszczenia w każdym.
Ale może o to chodzi?
Cały ból i strach, i gówno...
Może przechodzenie przez to wszystko jest tym,
co sprawia, że poruszamy się
naprzód?
Naciskając na nas.
Może musi zostać trochę zniszczone,
zanim zrobimy krok do przodu?
- Jak
zamierzacie spędzić święta? To już niecały miesiąc.
- A wy?
Zostajecie w Nowym Jorku czy wracacie do Niemiec?
Mimo
mroźnego powietrza Tom i Hania siedzieli na balkonie, w mieszkaniu dziewczyny.
Od tygodnia byli nierozłączni.
Tom
wpadł tylko na chwilę do mieszkania po rzeczy, kiedy wracali z sali. Bill ani
trochę nie był tym zaskoczony. Właściwie nie był wstanie ukryć radosnego
uśmiechu, jaki wypłynął mu na twarz, kiedy Tom powiedział, że na jakiś czas
przenosi się do Hani.
Hania
natomiast zadzwoniła następnego dnia rano do Marcusa i poinformowała go, że
potrzebuje długiego urlopu. Ten zgodził się bez oporów, świadom, że dziewczyna
może być naprawdę wykończona po pracy w Los Angeles – w końcu na adres Centrum
Tańca spływały same pochwały na jej temat, żadnych skarg, co oznaczało, że
musiała dać z siebie dwieście procent.
Poza tym teraz bardziej niż
urlopu, potrzebowała Toma. A on potrzebował jej.
Oboje musieli przejść przez
naprawdę trudne sprawy, żeby w końcu znów być razem. Każde z nich na swój
sposób przeżyło utratę dziecka. Tom starał się być silny, jednak po tym, jak
dowiedział się, że Hania straciła dziecko, przez dwie noce nie spał,
rozmyślając, co by było, gdyby… W końcu uznał, że to nie ma najmniejszego
sensu. Musiał robić wszystko, żeby dziewczyna w końcu doszła do siebie.
I rzeczywiście tak było. Każdego
dnia widział, jak Hania odżywa, coraz więcej się odzywa, i co najważniejsze –
zaczyna jeść.
- Taki jest plan – otulił ją
mocniej kocem, a Hania wtuliła się w jego ramię. – Nieważne, gdzie jesteśmy,
zawsze wracamy na święta do domu. Pamiętam, jak kiedyś utknęliśmy w poranek
wigilijny na lotnisku w Paryżu. Z powodu śnieżycy wszystkie loty zostały odwołane.
Już mięliśmy dzielić się opłatkiem w restauracji na lotnisku, kiedy wpadł do
niej Kevin, krzycząc, że znalazł człowieka z dużym busem, który wraca do
Niemiec i mógłby nas zawieść do Loitshe. Do końca życia nie zapomnę tej
podróży, bo kierowca okazał się naprawdę miłym i zabawnym gościem. Tym bardziej
nie zapomnę miny mamy, kiedy otworzyła drzwi, wychodząc na pasterkę i zobaczyła
całą naszą czwórkę, bo chłopaki postanowili wrócić do domów dopiero rano, żeby
nie fatygować naszego kierowcy. W życiu bym nie pomyślał, że można aż tak
wybałuszyć oczy.
- My od zawsze wyjeżdżaliśmy na
święta w góry i zostawaliśmy tam aż do nowego roku. A kiedy Julia wyjechała do
Stanów, widywaliśmy się z nią głównie na Skype’ie. Dwa razy wyjechaliśmy do
Nowego Jorku, do Julii. Ale kiedy tylko wracała do domu, nawet się nie
rozpakowywała, tylko wskakiwaliśmy do samochodu i w góry. Tam całymi dniami
jeździliśmy na nartach, a wieczory spędzaliśmy przy kominku z gorącą czekoladą.
Uwielbiałam to.
- Nigdy nie jeździłem na nartach.
- Poważnie? – spojrzała na niego,
jak na wariata.
- Co poradzę? – wzruszył
ramionami – Kiedy mamy urlop, wolimy wyjeżdżać w ciepłe miejsca.
- Lubisz świecić gołą klatą w
jakimś upale?
- A ty lubisz odmrażać tyłek na
śniegu?
- A żebyś wiedział, że lubię –
przytaknęła, uśmiechając się. Ostatnio uśmiechała się rzadko i cieszył się w
duszy, jak małe dziecko, za każdym razem, kiedy to robiła. – Ale w tym roku
postanowiłyśmy spędzić święta w Warszawie. Julia pierwszy raz zabiera
Jeremy’ego do Polski. A później może uda nam się pokazać mu Polskie góry.
- A nie chciałabyś przyjechać do
Niemiec?
- Na święta? Nie, raczej nie.
Pierwszy raz spędzimy w domu gwiazdkę bez rodziców i chcemy zrobić to tak,
jakby sobie życzyli. Wiesz, taka namiastka rodzinnych świąt. Co innego, gdybym
była jeszcze w ciąży… - urwała, zamyślając się. Temat był świeży i nie
potrafili go unikać w rozmowach. Jednak mimo, że był trudny, musieli do niego
wracać. O tym nie dało się tak łatwo zapomnieć.
- Nie wiedziałaś o tym. Nie
wiedziałaś, że jesteś w ciąży. Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale niestety
prawdziwe. Najważniejsze, że z tobą jest wszystko w porządku. Lekarz
powiedział, że w przyszłości będziesz mogła mieć dzieci. I mam szczerą
nadzieję, że będziemy razem, – chwycił ją delikatnie za podbródek, unosząc jej
twarz tak, żeby na niego spojrzała – bo mam zamiar dać ci ich tyle, ile tylko
zechcesz.
- Wiesz, że to nie jest takie
proste.
- To akurat jest bardzo proste.
Mogłaś się o tym przekonać po naszym pierwszym razie.
- Nie o tym mówię – klepnęła go w
ramię. – Chodzi mi o to, że po raz kolejny będziemy się ukrywać. Wiesz dobrze,
co działo się ostatnim razem – oboje zwariowaliśmy.
- Tym razem mam zamiar naprawić
ten błąd. Nie chcę się już nigdy więcej ukrywać, nie chcę ukrywać tego, że
jestem z tobą szczęśliwy. Mówiłem ci o tym w Los Angeles, byłem idiotą. Żadnego
ukrywania.
- Czyli co? – Hania po raz
kolejny spojrzała na Tom, jak na wariata – Będziemy się całować na ulicy?
Tom zaśmiał się głośno,
odchylając do tyłu głowę. Lubiła jego śmiech, brzmienie jego głosu, silne
ramiona, którymi ją obejmował. Uspokajające ciepło jego ciała. Nie rozumiała
tego, ale czuła, jakby to właśnie w tych ramionach było jej miejsce na ziemi.
Bezpieczna przystań.
- Tak – odpowiedział w końcu,
uspokajając się. – Będziemy się całować na ulicy, trzymać się za ręce na
zakupach czy spacerze i robić wszystko to, co od wieków robią pary. I nie
ważne, że możemy następnego dnia pojawić się na okładce jakiegoś brukowca.
- A możemy po świętach? Poważnie,
chciałabym Boże Narodzenie spędzić bez błysku fleszy. A w Polsce to byłoby coś.
- Dobrze. Niech będzie po
świętach. A teraz chodź do domu, bo jeszcze się przeziębisz.
^^^^^^^^^^^
Tydzień później…
- I co wy na to? – Zapytał Jost,
zaraz po tym, jak powiedział chłopakom o swojej propozycji.
Propozycja ta dotyczyła koncertu
w Hamburgu, który miał odbyć się między świętami a Sylwestrem.
- Pomysł jest ciekawy – odezwał
się Georg – i Bill wraca do formy.
- No i będziemy grać dla swoich –
Dodał Gustav.
- Będziemy mieć blisko do domu. –
rzucił Bill.
- A kiedy ma być ten koncert
dokładnie? – spokojnie zapytał Tom, biorąc do ręki niezawodny kalendarz Billa.
- 29 grudnia o godzinie 20.00
dokładnie. To jak? Piszecie się? I tak będziecie w pobliżu.
- Dobrze, weźmiemy w tym udział –
odpowiedział Bill, po wymianie spojrzeń z chłopakami.
- Tak po prostu? – zdziwił się
Jost – Żadnych protestów? Wyciągania argumentów typu: "To przecież będzie
między świętami” albo „Pierwszy raz od ponad pół roku wrócimy do domu”?
- Słuchaj, David – odezwał się
Gustav – zawsze każda tego typu rozmowa zaczyna się od argumentów, które
wymieniłeś.
- Później – wtrącił Tom – przez
co najmniej pół godziny będziesz nas przekonywał, że to naprawdę fajna sprawa,
pierwszy raz od dawna dać koncert dla fanów w kraju.
- A na końcu, w bardzo napiętej
atmosferze zgodzimy się, narzekając na ciebie kilka dni. – dodał Georg.
- Dlatego wolimy się zgodzić od
razu, bez marnowania czasu na narzekania – dokończył pokręconą wypowiedź
chłopaków Bill.
Jost po raz pierwszy spotkał się
z taką zgodą w zespole i zaczął się nawet zastanawiać, czy ich przypadkiem nie
podmienili.
- No dobrze. Ale powiedzcie mi,
co wam się stało? Skąd ta zgoda?
„Co nam się stało?”, pomyślał
Tom. „Znamy cię na wylot, Jost. Wszystkie twoje sztuczki i podchody.” Jednak na
głoś powiedział:
- Idą święta. Potraktuj to jako
wcześniejszy prezent na gwiazdkę.
- No właśnie. Tom, możemy
porozmawiać w cztery oczy?
- Nie mam żadnych sekretów przed
chłopakami, możemy porozmawiać tutaj.
- Dobrze – manager podrapał się
po głowie. – W takim razie powiedz mi, czy łączy cię coś z jakąś tancerką?
- Nie jakąś – odpowiedział spokojnie,
ale stanowczo – Hanna jest choreografem.
- I co zamierzasz z tym zrobić?
- Zamierzam z nią być.
- Tak, jak byłeś z Andreą?
- Wiesz dobrze, o co chodziło
Andrei. Hanna taka nie jest.
- Skąd ta pewność?
- Po co pytasz? I tak dobrze
wiem, że ją sprawdzałeś. Zawsze to robisz. – Tom czuł jak puszczają mu nerwy.
Wstał i poszedł do kuchni po
papierosy i popielniczkę do kuchni i już miał odpalić papierosa, kiedy
przypomniał sobie, że przy Billu nie można palić, ze względu na gardło. Wstał,
odpalił papierosa i wyszedł bez słowa na balkon.
- Czy to źle, że trzymam rękę na
pulsie? – zapytał David, starając w jakiś sposób wytłumaczyć swoje zachowanie.
- Nie mam już szesnastu lat. –
usłyszeli głos Toma z balkonu – Jestem dorosły, do diabła.
- Co znalazłeś na temat Hanny? –
zapytał Bill, próbując rozładować napięcie.
- Jeden artykuł, dotyczący jej
pracy przy choreografiach. Widziałem z resztą, co stworzyła i byłem pod
wrażeniem. Drugi artykuł, a raczej nic nie znacząca notka w brukowcu… Ale to
już mniej ważne. Poza tym żadnych skandali. Dostałem się do jej papierów w
Broadway Dance Center i tu też nic nie znalazłem. Dziewczyna ma czyste konto,
same sukcesy. Najmłodszy choreograf od wielu lat istnienia Centrum Tańca.
- W takim razie w czym problem? –
zapytał już spokojniejszym tonem Tom, wracając do salonu.
- O to, że nie powinieneś się tak
bardzo afiszować z tym związkiem.
- Już próbowaliśmy się ukrywać i
źle się to dla nas skończyło. Tak się nie da żyć. Więc albo oficjalnie będziemy
razem, albo… Co ja mówię? Będziemy razem, mimo tego, że jakaś hiena może zrobić
nam zdjęcie. Mimo wszystko. A skoro nic na nią nie znalazłeś, liczę na twoje
błogosławieństwo, i proszę, nie wracajmy już do tego tematu, bo nie mam zamiaru
zmieniać zdania.
Jost po raz kolejny podrapał się
po głowie. I co teraz? Wszystko, co robił, dotyczyło tylko dobra zespołu.
Normalnie postarałby się, że ten cały związek zakończył się raz na zawsze, ale
widząc, jak Tom się zmienił… zwyczajnie nie miał sumienia. Postanowił, że nie
zrobi nic. A może Tom naprawdę dojrzał do czegoś poważnego?
- Dobrze – odezwał się w końcu,
patrząc uważnie na Toma. – Skoro mimo wszystko chcesz być z Hanną, nie
pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia.
- Dzięki – Tom wyciągnął rękę w
stronę managera. Ten uścisnął ją, dodając:
- Tylko pamiętaj, że będę was
obserwował.
- No i po radosnej chwili –
rzucił Gustav, parskając śmiechem.
- No tak – Jost wstał, kierując
się do wyjścia. – Jesteśmy w kontakcie w takim razie. Trzymajcie się – rzucił na
odchodnym, po czym usłyszeli już tylko dźwięk zamykanych drzwi.
- No, braciszku – Bill klepnął
Toma w plecy – masz błogosławieństwo naszego managera.
- O niczym innym nie marzyłem. –
rzucił sarkastycznie starszy. – Dobrze, że nie szukał drugiego dna w papierach
Hanny.
Zamilkli, wiedząc czym takie
poszukiwania mogły się skończyć…
*********
Rozdział miał być wczoraj, ale
niestety moje oczy wysiadły i przepisałam tylko połowę.
Być może nie jest to zbyt
głębokie, ale po takich wydarzeniach musiałam nieco uspokoić atmosferę. Tak
więc spokojnie, to celowy zabieg, nie związany z moim lenistwem :)
Ach tak, mam dwie dedykacje! :)
Pierwsza, dla Złotej Żmii, która
stała się naprawdę wierną czytelniczką, a jej komentarze są bardzo pomocne przy
tworzeniu nowych rozdziałów. I co tu dużo kryć – Kochana, uwielbiam Twoje
długaśne komentarze :) Zawsze, kiedy je czytam, na twarz wpełza mi szeroki uśmiech.
Mam nadzieję, że nie znikniesz :)
A druga dedykacja jest dla Pana P.,
który czyta nie tylko rozdziały już dodane, ale też wstępne zarysy, które później
i tak zmieniam. Jest moim krytykiem, czasem dzięki niemu znajduję drugie dno,
które przy pisaniu zawsze gdzieś jest. I nie mam pojęcia, dlaczego mnie jeszcze
nie zabił, kiedy narzekam na brak weny :) Mimo wszystko dzięki, Chłopaku :*
A, bym zapomniała! Miło mi powitać
po tak długiej nieobecności Vanity (czyli Dżinksową, pod nowym pseudonimem).
Nie znikaj więcej, babo jedna, bo Cię dorwę i skrzywdzę :)
Pozdrawiam,
Wildflower :)
Yay, zostałem uwzględniony :)
OdpowiedzUsuńCzuję się zaszczycony móc zerknąć na to co jest zamieszczane tutaj, kiedy jest jeszcze w formie ołówka na papierze. Mimo, że sam nie potrafię stwierdzić czy jestem w jakiś sposób pomocny :)
A nie zabiłem Cię z jednej prostej przyczyny i ty dobrze wiesz jakiej, Dziewczyno :*
Jeny, jak ja tego nienawidzę! Tak jakoś nie mogę się wkręcić z powrotem w ten blogerski tryb. I napiszę na wstępie, że wszystkie rozdziały czytam na bieżąco, ale często na telefonie nie dochodzą komentarze, a z racji tego, że jestem dość nerwowa, po prostu rzucałam telefon w kąt tracąc chęci do praktycznie wszystkiego. Pamiętam jak pod jednym rozdziałem napisałam taki dłuuuuugaśny komentarz, który nie doszedł. Normalnie myślałam, że wywalę tego złoma przez okno! ._.
OdpowiedzUsuńAle teraz każdy komentarz kopiuję, więc jakoś to będzie :) mam nadzieję xd
A co do rozdziału, to widzę tu typową Wildflower. Ja cię, kobieto, nie ogarniam :o Tak cały czas manewrujesz tym wszystkim. W jednym rozdziale płaczę, w drugim mam ochotę cię ukatrupić, w kolejnym się śmieję, a jeszcze innym tak siedzę sobie spokojnie z dżinksowatym uśmieszkiem na ryjku. To ostatnie tyczy się tego rozdziału. Tak się tylko teraz zastanawiam... tyle już się wydarzyło, tyle już rozdziałów... oh! pierwszy raz mi przez myśl przeszło, że mogłabyś skończyć tego bloga. Tfu! No, to oczywiste, że kiedyś skończysz, ale ja osobiście wolęo tym nie myśleć, bo mi się tak jakoś dziwnie robi. I znając życie, ponarzekałabyś trochę na brak weny, a potem zaskoczysz jakimś pomysłem xd Wszystko się już powoli układa. Zasłużyli na to ;33
czekam na nowy :*
Jeju jeju, dziękuję za dedykejszyn :) Oczywiście, że jestem wiernym czytaczem i zawsze służę radą (tudzież krytyką, jeśli zajdzie taka potrzeba). Jak na razie nic mi nie wiadomo o moim znikaniu, ale odpukać w niemalowane i tak dalej :D
OdpowiedzUsuńRozdział lżejszy, ale prawdę mówiąc, gdyby kolejny był tak depresyjny i z gęstą atmosferą, to moja psycha by siadła do końca. A tak jest ok.
Wszystko się powoli układa, ale na horyzoncie widzę święta spędzone oddzielnie. Jestem ciekawa co z tego wyniknie.
A i takie malutkie marzenie... żeby tak sobie przed świętami nastąpiło spotkanko Billa i Adama. No co ja zrobię, że po prostu uwielbiam tych gości? No,w sumie mogą dołączyć do nich Gustav i Georg, bo tacy na dalszy plan zepchnięci, a im też można by dorobić jakiejś głębi osobowości :D
Pozdrawiam ^^
PS Zapraszam na nowy rozdział u mnie :)