czwartek, 24 maja 2012

Prolog






            „WELCOME TO NEW YORK!”


            Napis, który zobaczyła na lotnisku JFK zaraz po przejściu odprawy, ani trochę nie wydał jej się pozytywny. Mimo, że Nowy Jork był jej drugim domem, nie czuła radości, która zwykle towarzyszyła jej przez ostatnie lata na trasie Warszawa – Nowy Jork. Dzisiejsza podróż dała jej się we znaki, wszystko przed wyjazdem układało się nie tak, jak powinno.

            Miała nadzieję, że chociaż widok starszej siostry poprawi jej humor. Nigdzie jej jednak nie widziała. Poczuła na ramieniu zimny oddech samotności, która doskwierała jej ostatnio coraz częściej i nic nie mogło sprawić, że pozbyłaby się jej, choć na jeden dzień. Uruchomiła telefon z amerykańskim numerem i odczytała sms’a, który pojawił się zaraz po włączeniu się aparatu:

            „Przepraszam Cię, Haniu, nie mogłam przyjechać. Zatrzymali mnie w pracy. Weź sobie taksówkę i jedź do domu. Do zobaczenia, kocham Cię:*”

            „Niech cię szlag, Julka…” pomyślała i opuściła lotnisko, szukając miejsca, gdzie mogłaby zrobić to, co robi zawsze – zapalić. Robiła to zawsze na lotnisku i nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby, choć raz, zrezygnować z tej tradycji.Szczerze mówiąc ostatnimi czasy robiła to nie tylko na lotnisku – paliła wszędzie: w domu, parku, przed sklepem. Nikt nie mógł jej już powstrzymać,właściwie nie miał kto.

Wiedziała, że teraz wszystko już będzie inne, nieodwracalnie odległe, aż któregoś dnia stanie się coraz bardziej zanikającym wspomnieniem. Przeciwstawianie się temu wszystkiemu, to jak walka z wiatrakami. A najlepszym sposobem na walkę z wiatrakami było puszczenie ich z dymem, jak mawiał jej przyjaciel, Marcin. To wspomnienie też bolało. Jego już przecież nie było…

Zgasiła niedopałek o zimny metal popielniczki stojącej przed lotniskiem i ruszyła na parking, gdzie stało mnóstwo żółtych taksówek, czekających na podróżnych.Podeszła do jednej z nich a kierowca, przygotowany na wszystko, otworzył bagażnik, do którego wpakowała dwie walizki – swój cały dobytek. Sama usiadła na tylnym siedzeniu i uśmiechając się pierwszy raz od dwunastu godzin,powiedziała:

- Bleecker Street, please.

- Ok., as you wish – odpowiedział starszy kierowca, obdarzając ją najszczerszym uśmiechem, po czym ruszył zatłoczoną ulicą.

„No to do boju”, pomyślała i zatonęła w myślach, podziwiając wiosenny Nowy Jork, jej nowy dom na stałe…



********



Zespół wysiadł z samolotu. Miał cichą nadzieję, że tym razem nikt nie dowiedział się, kiedy przylatują do Nowego Jorku. Męczyła go ciągła obecność paparazzi na każdym kroku. Czuł ich oddech na karku, czasem miał wrażenie, że otwierając lodówkę,prosto w twarz ktoś błyśnie mu fleszem. Nawet będąc w rodzinnym Loitshe na upragnionym urlopie, nie mógł spokojnie wyprowadzić psa, bo zaraz otaczały go fanki i zjawiały się hieny – głodni wrażeń fotoreporterzy.

Za to jego brat… On kochał światła reflektorów, fleszy. Uwielbiał być w centrum uwagi,pojawiać się na okładkach czasopism. W końcu był frontmanem zespołu. Zawsze na pierwszym planie. Właściwie reszta zespołu nigdy nie narzekała – tak było dobrze.

Wszystko na lotnisku wyglądało normalnie, nigdzie nie było widać wariatów z aparatami.Jednak na wszelki wypadek włożył na nos ciemne okulary, zasłaniając pół twarzy i naciągnął na głowę kaptur ogromnej, granatowej bluzy. Ochroniarze ciągnęli za nimi wózek, pełen sprzętu i walizek. Mieli tego naprawdę sporo – w końcu mieli spędzić w Nowym Jorku prawie rok.

Przyjechali tu do pracy. Manager zapowiedział z góry, że najlepszym wyjściem byłoby unikanie klubów i skandali. Dziewczyny również nie wchodzą w grę. Właściwie nigdy nie wchodziły. Obowiązywała ich umowa, w której wyraźnie zaznaczono, że stałe związki nigdy nie powinny mieć miejsca. O przypadkowych przygodach nie było w niej mowy, dlatego też nigdy ich sobie nie odmawiał.

Przypomniał sobie początki ich kariery, kiedy machina ruszyła liczyła się tylko muzyka. Dopiero później okazało się, jak naprawdę wygląda wielki świat: długie trasy koncertowe przeplatały się z wiecznymi imprezami, przypadkowymi dziewczynami,kacem moralnym i nie tylko. Nie wiedział, w którym momencie zagubił się w tym.

Jednak tym razem postanowił posłuchać rady Josta i nie zbliżać się do klubów i dziewczyn.Ma już dość siebie ukazywanego w brukowcach, jako łamacza serc bez skrupułów. Musi wziąć urlop od bałaganu w swoim życiu.

Opuścili JFK i zatrzymali się przed postojem taksówek, gdzie miał podjechać ich bus. Jak zwykle utknął w korku, był tego pewien. Rozejrzał się dookoła a jego uwagę przykuła rudowłosa, drobna dziewczyna, ubrana w proste dżinsy, czarno-szarą,kraciastą koszulę narzuconą na czarną bokserkę.

W dłoni trzymała papierosa. Obserwował, jak spokojnie zbliża go do ust i zaciąga się dymem, po czym powoli wypuszcza go, jakby tylko to się liczyło. Gdy podniosła głowę ujrzał najsmutniejsze oczy na świecie. Jednak, mimo, że patrzyła, nie widziała go. Pokręciła głową, jakby chciała odgonić myśli, zgasiła papierosa i ciągnąc za sobą dwie walizki zatrzymała się przed jedną z taksówek.

- Tom – usłyszał za plecami głos brata – bus przyjechał. Jedziemy do mieszkania.

Kiwnął głową i ostatni raz spojrzał w stronę dziewczyny, ale musiała już odjechać – nigdzie jej nie widział.

- Idę – powiedział w końcu i wsiadł do busa, który miał ich zawieść do domu. Ich domu przez najbliższy rok…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz