„WELCOME TO NEW YORK!”
Napis,
który zobaczyła na lotnisku JFK zaraz po przejściu odprawy, ani trochę
nie wydał jej się pozytywny. Mimo, że Nowy Jork był jej drugim domem,
nie czuła radości, która zwykle towarzyszyła jej przez ostatnie lata na
trasie Warszawa – Nowy Jork. Dzisiejsza podróż dała jej się we znaki,
wszystko przed wyjazdem układało się nie tak, jak powinno.
Miała
nadzieję, że chociaż widok starszej siostry poprawi jej humor. Nigdzie
jej jednak nie widziała. Poczuła na ramieniu zimny oddech samotności,
która doskwierała jej ostatnio coraz częściej i nic nie mogło sprawić,
że pozbyłaby się jej, choć na jeden dzień. Uruchomiła telefon z
amerykańskim numerem i odczytała sms’a, który pojawił się zaraz po
włączeniu się aparatu:
„Przepraszam
Cię, Haniu, nie mogłam przyjechać. Zatrzymali mnie w pracy. Weź sobie
taksówkę i jedź do domu. Do zobaczenia, kocham Cię:*”
„Niech
cię szlag, Julka…” pomyślała i opuściła lotnisko, szukając miejsca,
gdzie mogłaby zrobić to, co robi zawsze – zapalić. Robiła to zawsze na
lotnisku i nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby, choć raz, zrezygnować z
tej tradycji.Szczerze mówiąc ostatnimi czasy robiła to nie tylko na
lotnisku – paliła wszędzie: w domu, parku, przed sklepem. Nikt nie mógł
jej już powstrzymać,właściwie nie miał kto.
Wiedziała,
że teraz wszystko już będzie inne, nieodwracalnie odległe, aż któregoś
dnia stanie się coraz bardziej zanikającym wspomnieniem.
Przeciwstawianie się temu wszystkiemu, to jak walka z wiatrakami. A
najlepszym sposobem na walkę z wiatrakami było puszczenie ich z dymem,
jak mawiał jej przyjaciel, Marcin. To wspomnienie też bolało. Jego już
przecież nie było…
Zgasiła
niedopałek o zimny metal popielniczki stojącej przed lotniskiem i
ruszyła na parking, gdzie stało mnóstwo żółtych taksówek, czekających na
podróżnych.Podeszła do jednej z nich a kierowca, przygotowany na
wszystko, otworzył bagażnik, do którego wpakowała dwie walizki – swój
cały dobytek. Sama usiadła na tylnym siedzeniu i uśmiechając się
pierwszy raz od dwunastu godzin,powiedziała:
- Bleecker Street, please.
- Ok., as you wish – odpowiedział starszy kierowca, obdarzając ją najszczerszym uśmiechem, po czym ruszył zatłoczoną ulicą.
„No to do boju”, pomyślała i zatonęła w myślach, podziwiając wiosenny Nowy Jork, jej nowy dom na stałe…
********
Zespół
wysiadł z samolotu. Miał cichą nadzieję, że tym razem nikt nie
dowiedział się, kiedy przylatują do Nowego Jorku. Męczyła go ciągła
obecność paparazzi na każdym kroku. Czuł ich oddech na karku, czasem
miał wrażenie, że otwierając lodówkę,prosto w twarz ktoś błyśnie mu
fleszem. Nawet będąc w rodzinnym Loitshe na upragnionym urlopie, nie
mógł spokojnie wyprowadzić psa, bo zaraz otaczały go fanki i zjawiały
się hieny – głodni wrażeń fotoreporterzy.
Za
to jego brat… On kochał światła reflektorów, fleszy. Uwielbiał być w
centrum uwagi,pojawiać się na okładkach czasopism. W końcu był
frontmanem zespołu. Zawsze na pierwszym planie. Właściwie reszta zespołu
nigdy nie narzekała – tak było dobrze.
Wszystko
na lotnisku wyglądało normalnie, nigdzie nie było widać wariatów z
aparatami.Jednak na wszelki wypadek włożył na nos ciemne okulary,
zasłaniając pół twarzy i naciągnął na głowę kaptur ogromnej, granatowej
bluzy. Ochroniarze ciągnęli za nimi wózek, pełen sprzętu i walizek.
Mieli tego naprawdę sporo – w końcu mieli spędzić w Nowym Jorku prawie
rok.
Przyjechali
tu do pracy. Manager zapowiedział z góry, że najlepszym wyjściem byłoby
unikanie klubów i skandali. Dziewczyny również nie wchodzą w grę.
Właściwie nigdy nie wchodziły. Obowiązywała ich umowa, w której wyraźnie
zaznaczono, że stałe związki nigdy nie powinny mieć miejsca. O
przypadkowych przygodach nie było w niej mowy, dlatego też nigdy ich
sobie nie odmawiał.
Przypomniał
sobie początki ich kariery, kiedy machina ruszyła liczyła się tylko
muzyka. Dopiero później okazało się, jak naprawdę wygląda wielki świat:
długie trasy koncertowe przeplatały się z wiecznymi imprezami,
przypadkowymi dziewczynami,kacem moralnym i nie tylko. Nie wiedział, w
którym momencie zagubił się w tym.
Jednak
tym razem postanowił posłuchać rady Josta i nie zbliżać się do klubów i
dziewczyn.Ma już dość siebie ukazywanego w brukowcach, jako łamacza
serc bez skrupułów. Musi wziąć urlop od bałaganu w swoim życiu.
Opuścili
JFK i zatrzymali się przed postojem taksówek, gdzie miał podjechać ich
bus. Jak zwykle utknął w korku, był tego pewien. Rozejrzał się dookoła a
jego uwagę przykuła rudowłosa, drobna dziewczyna, ubrana w proste
dżinsy, czarno-szarą,kraciastą koszulę narzuconą na czarną bokserkę.
W
dłoni trzymała papierosa. Obserwował, jak spokojnie zbliża go do ust i
zaciąga się dymem, po czym powoli wypuszcza go, jakby tylko to się
liczyło. Gdy podniosła głowę ujrzał najsmutniejsze oczy na świecie.
Jednak, mimo, że patrzyła, nie widziała go. Pokręciła głową, jakby
chciała odgonić myśli, zgasiła papierosa i ciągnąc za sobą dwie walizki
zatrzymała się przed jedną z taksówek.
- Tom – usłyszał za plecami głos brata – bus przyjechał. Jedziemy do mieszkania.
Kiwnął głową i ostatni raz spojrzał w stronę dziewczyny, ale musiała już odjechać – nigdzie jej nie widział.
- Idę – powiedział w końcu i wsiadł do busa, który miał ich zawieść do domu. Ich domu przez najbliższy rok…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz